-VI-

110 9 0
                                    

Gdy dotarliśmy niezauważenie do domu, wreszcie mogliśmy głęboko odetchnąć. Rozdzieliliśmy zapasy zdjęliśmy sprzęt i rozsiedliśmy się na kanapie. Po kolei opowiadaliśmy swoje części, by podsumować całą akcję. Później zabrałam swoje rzeczy i wróciłam do siebie.

Spotykaliśmy się prawie codziennie. O dziwo szybko przyzwyczaiłam się do nowej sytuacji. Coraz bardziej się otwierałam, co czasami wciąż mnie przerażało. Tak upływały nam tygodnie, potem miesiące. Wreszcie mogłam przyznać sama przed sobą – jestem szczęśliwa. Głównie spędzaliśmy czas całą paczką, ale często pozostawałam jedynie z Levi'em. Było to spowodowane tym, że razem opracowywaliśmy kolejne napady. Isabel zawsze się od tego wymigiwała tłumacząc, że pilnie musi iść coś jeszcze załatwić i ciągnęła ze sobą biednego Farlana, który jednak chętnie z nią uciekał. Udawaliśmy, że nie wiemy, że po prostu nienawidzi spędzać czasu siedząc i myśląc nad najlepszą strategią. Oczywiście nie obywało się bez kłótni, szczególnie między mną a czarnowłosym. W które, gdy robiło się gorąco, musiał interweniować Farlan. Zbyt często każde z nas było przekonane o własnej racji i niechętnie odpuszczaliśmy. Wtedy już cała czwórka musiała brać czynny udział i większością głosów, decydowaliśmy o dalszym postępowaniu. To wszystko było potrzebne i spajało naszą paczkę. Wreszcie wszyscy czuliśmy się przy sobie swobodnie.

Pewnego razu nad ranem, dobiegło mnie pukanie do drzwi.

- Stało się coś? – spytałam stojącego w progu Levi'a, mając nadzieję, że dobrze wytłumaczy tak wczesne zwlekanie mnie z łóżka.

- Nie.

- To dlaczego nawiedzasz mnie o tak nieludzkiej porze? – wymamrotałam z na wpół zamkniętymi powiekami – Wiesz która godzina? Bo ja nawet nie.

- Muszę ci coś pokazać. Zbieraj się.

- To nie może poczekać? – ziewnęłam.

- Nie.

- Dobra, dobra załatwmy to szybko, a potem wracam do łóżka. – założyłam cieplejszą bluzę, przekręciłam zamek w drzwiach i uwiesiłam się na ramieniu chłopaka z zamkniętymi oczami – Możemy iść.

Popatrzył się na mój stan po czym parsknął. Ten typ naśmiewał się ze mnie i to na swój własny dziwny sposób. Dałam mu kuksańca w żebra.

- Cicho tam i prowadź wreszcie. – odparłam z głupim uśmieszkiem na twarzy.

Nie wiem ile tak szliśmy, bo przysypiałam wciąż uwieszona, mechanicznie ruszając nogami do przodu.

- Oi, Tora. Pobudka. – obudził mnie.

Przeciągnęłam się i rozejrzałam dookoła. Było o wiele jaśniej niż w środku miasta. Dotarliśmy na obrzeża, a wokół rozciągał się las.

- Gdzie jesteśmy?

- Na końcu murów miasta. – podszedł do jednego z wielkich drzew i zaczął się wspinać.

- Hmm.. no dobra. – przyjrzałam się rozgałęzieniom, po czym poszłam w ślady chłopaka.

W sumie wspinaczka po drzewach jest dobra o każdej porze. Dotarliśmy na samą koronę dębu i usiedliśmy na jednej z jego gałęzi. Widać stąd było naprawdę spory kawał podziemia.

- Popatrz w górę. – powiedział, a ja uniosłam głowę.

Nic specjalnego, ta sama ciemna skała lub ziemia, która zajmowała miejsce niebu. Ta sama, która przypominała mi, że będę tu zamknięta na zawsze.

- Tam. – chwycił mnie za podbródek i skierował mój wzrok na prawo.

Otworzyłam usta, ale nie mogłam wydusić z siebie słowa. W oddali między gałęziami dostrzegłam niewielką wyrwę, przez którą było widać.. niebo! Pierwsze promienie światła przedostały się przez dziurę, padając na nasze twarze. Wschód słońca. Nie widziałam go od 4 lat.

- Niesamowite. – westchnęłam.

- Niedawno znalazłem to miejsce. Chciałem ci pokazać, a moim zdaniem to najlepsza pora. – powiedział, a ja spojrzałam na niego niedowierzając.

- Dziękuje! – rzuciłam się na niego wtulając tak, że zachwialiśmy się o mało nie zlatując z kilkunastu metrów na ziemię.

Szybko się oderwałam, byśmy mogli złapać równowagę. Popatrzyliśmy na siebie, po czym parsknęłam śmiechem. Opłacało się wstać dla takich widoków. Siedzieliśmy oparci plecami, rozmawiając i przyglądając się temu małemu skrawkowi nieba. Na nowo poczułam chęć wyrwania się stąd i zobaczenia go w całości. Jednak teraz już nie sama.

Na drzewie przebywaliśmy do wczesnego południa, zmieniając co jakiś czas miejsce posiedzenia. Mogłabym tak siedzieć i siedzieć, ale w końcu głód dał o sobie znać.

- Chodźmy już coś zjeść. – powiedziałam schodząc z dębu.

- Co masz dobrego?

- Pewnie to co zwykle czyli suchy chleb i jajka.

- Może być.

- To co Levi.. Pierwszy na miejscu robi śniadanie? – rzuciłam wyzwanie przygotowując się do biegu.

Jak ja uwielbiałam z nim konkurować.

- Start. – usłyszałam już kilka metrów przed sobą.

I wtedy zdałam sobie sprawę z głupoty swych słów.

- Kurwa! Czekaj, nie znam drogi! – krzyknęłam i rzuciłam się pędem za chłopakiem.

- To lepiej szybciej przebieraj nogami!

- Agh! Niesprawiedliwe!

"Dziki spokój" Levi x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz