𖦹 Dzień 23: Noc krwiście czerwonych świąt

27 10 2
                                    

Witam i zapraszam do czytania!

⊱ ────── {.⋅ ❆ ⋅.} ───── ⊰

Założyłam na siebie swój zimowy płaszcz, a pasek zwinnie zawiązałam na wysokości pępka. Poprawiłam swój krwiście czerwony szalik i po szybkim zerknięciu w lustro, byłam gotowa. Zamknęłam za sobą drzwi mieszkania i powoli zeszłam po skrzypiących, starych, drewnianych schodach, dłonie wpychając do kieszeni płaszcza. Drzwi frontowe były otwarte na oścież, mimo że ulice zapełniały się białym puchem, który leciał lekko z ciemnego, nocnego nieba. Pociągnęłam nosem i udałam się w kierunku centrum miasta. Nie mogłam się doczekać tych wszystkich światełek, którymi została oklejona niemalże każda ściana i dachówka każdego budynku.

Szłam spokojnym krokiem, czując chłodny podmuch wiatru na swoich policzkach, delikatnie rozwiewając ja na boki. Przyglądałam się różnym obiektom, które mijałam. To jeszcze niezagrabione jesienne liście, które umarłe leżały pod drzewami. To kilkuwiekowy kościół, który nie był już remontowany od kilku dekad i ledwo trzymał się na swoich spróchniałych fundamentach.

To rząd wysokich, czarnych lamp przydrożnych, przy których źródle światła pająki zrobiły sobie miejsce na swoje piękne pajęczyny. Miasto wypełniał mrok, co dodawało mu do urokliwości w guście mojego ulubionego klimatu.

Westchnęłam cicho. Z moich bladoróżowych ust wypłynął dobrze zauważalny obłok ciepłego powietrza, który szybko zniknął za moimi plecami. Do moich uszu zaczynały dochodzić dźwięki świątecznych piosenek i kolęd, które tak chętnie umilały czas przechodniom i kupcom na świątecznym jarmarku. Dzisiaj był ostatni taki wieczór, bo już jutro miał nastać dzień wigilijny. Niewielka odległość dzieliła mnie z głównym wejściem na teren tego corocznego wydarzenia, które zawsze urzędnicy miasta rozpromowywali jeszcze wiele tygodni przed rozpoczęciem. Duża choinka okręcona kolorowywi światełka, stojąca na środku placu. W rogu po prawej stronie ogromny telebim, z którego wypływały tak wszystkim znane świąteczne melodie.

Mnóstwo dzieci biegało wokół drewnianych, przyozdobionych budek, w których mieszkańcy miasta lub jego okolicy sprzedawali swoje specjały. Zapach grzanego wina doleciał do moich nozdrzy, kusząc mnie swoją istotą, a rozmowy wszystkich rozbrzmiały mi w uszach.

Weszłam na plac i przeszłam między alejkami. Pełno biało-czerwonych dekoracji do domu, gorących przekąsek czy zapewne smacznej kawy lub herbaty z cytryną. Śnieg przestał prószyć, zachęcając innych w pobliżu do wstąpienia do tego magicznego miejsca choćby na jedną chwilę.

Po niedługim czasie wyszłam z drugiej strony ogrodzonego innymi budkami terenu przy samym ratuszu. Wyczułam głębiej w kieszeni słuchawki, które szybko podłączyłam do telefonu i włączyłam losową piosenkę z mojej pobranej w pamięci urządzenia playlisty świątecznej.

Nie kojarzyła mi się z radością nadchodzących świąt, kolorowych do obrzydzenia lampek czy tych do znudzenia dekoracji w postaci bombek i choinek, które tylko zabierały miejsce w mieszkaniach i zbierały na nich kurz, będąc na widoku.

Przeszłam w ciemniejszą alejkę, która już nie była wyłożona kamiennymi kaflami. Tutaj kamień układał się przy kamieniu, lecz nie zawsze się tego trzymał, powodując mnóstwo dziur w podłożu. Delikatna warstwa już roztapiającego się śniegu chowały się w otworach, tworząc brudne kałuże, łączące się z błotem. Jedynym światłem w tej części miasta była jedna, samotna srebrna lampa jeszcze z ubiegłego stulecia. Co kilka minut zdarzało jej się przerywać dostęp, przez co mrugała, w przerwach pozostawiając wokół siebie tylko ciemność. Szłam dalej, nie zważając na nic z tych rzeczy. Nie ruszało mnie to.

W moich słuchawkach rozbrzmiał głęboki, męski głos, w którym dało się wyczuć wiele emocji. Ogromną tęsknotę, gniew, ale też stanowczość i nutę uczucia, jaką darzył tytułową Valentine. Przeszły mnie chwilowe dreszcze po rękach, gdy nagle zatrzymałam się na środku ulicy. Naprzeciwko mnie stała stara, drewniana stodoła, nieużytkowana od wielu ostatnich lat. Wyłamał się po części dach, a tylna ściana była zapisana różnymi wyzwiskami przez młodych graficiarzy. Aktualnie była wręcz ruiną, lecz pozostała jeszcze żywa fizycznie, bo ludność sentymentalnie z nią związana nie pozwalała na jej zniszczenie.

Przed nią stał murowany z kamieni różnego rodzaju płot. Odgradzał też w pewnych fragmentach inne domy w okolicy, lecz przy stodole zajmował najwięcej miejsca. Co zwróciło moją uwagę to trupy sporej ilości osób, gdzie część z nich była oparta o mur, cali we krwi. Czerwone, martwe twarze, porozrywane ubrania na strzępy i dziury od cięć ostrym narzędziem lub dziury w brzuchach od kul broni.

Kałuże błotne w ich okolicy wypełniały się ich krwią, łącząc się ze sobą wzajemnie. Czerwone plamy znajdowały się też na płocie oraz też na ogrodzeniu domu, tuż naprzeciwko stodoły. Widząc to całe pobojowisko, przyklęknęłam przy jednej z kałuż, zanurzając w niej kawałek swojego palca wskazującego. Miło mi było przyglądać się świeżej krwi, gdy z gracją spływała po mojej skórze, dając dzikie poczucie wolności.

Nagle zza krwawego płotu, znajdującego się w odcinku przed stodołą, do której każdy miał dostęp, ujawniła się pewna postać. Zdjęłam słuchawki, gdy właśnie rozbrzmiał łapiący za serce refren. Nie przestraszyłam się, a przyjrzałam się intruzowi. Lub mojemu przyjacielowi.

— Valentine… Teraz pozwolisz nam być razem? — usłyszałam jego delikatnie zachrypnięty, niski głos, gdy ja po chwili zlustrowałam go wzrokiem — To wszystko dla ciebie, moja miłości.

Wstałam i podeszłam do niego. Staliśmy oboje pośród coraz to zimniejszych trupów ludzi, których dobrze znałam. Jego czerwone od krwi mieszkańców miasta dłonie złapały mnie w talii i przyciągnęły bliżej do siebie.

— Teraz możemy być razem. Wykonałem swoje zadanie, tak jak mnie poprosiłaś.

Spojrzałam mu w oczy, przełykając ślinę i zastanawiając się, co mu odpowiedzieć.

— Jesteś naprawdę kochany — odparłam sztucznie szczęśliwa. — Teraz mogę żyć spokojnie, bez tych nieznośnych i bezdusznych istot, żyjących po to, by utrudniać mi moje plany. Ale szczerze nie spodziewałam się, że będziesz w stanie to zrobić.

— Dla ciebie zrobię wszystko. Moja miłość do ciebie nie zna granic — odparł, nie odwracając ode mnie wzroku.

— Zasłużyłeś na nagrodę — uśmiechnęłam się ponętnie, lekko przybliżając swoje usta do jego ust, po czym szybkim ruchem sięgnęłam za plecy i strzeliłam w jego klatkę piersiową, celując w serce.

Chłopak padł na ziemię jak kłoda.

— Valentine… Dlaczego… — zdążył wyszeptać, trzymając się za pierś.

Przyklęknęłam przy nim, po czym wytarłam broń i rzuciłam ją nieco dalej od niego. Jego klatka piersiowa przestała się unosić, więc pochyliłam się ku jego twarzy i wyszeptałam:

— Bo komuś, jak ja, się nie ufa, ani tym bardziej nie zakochuje się bez pamięci. Ja przynoszę zgubę, a ty byłeś moją niewinną ofiarą, którą cudownie się bawiłam — uśmiechnęłam się, po czym pogłaskałam go po czarnych jak smoła włosach.

Wstałam i nagle usłyszałam kroki zmierzające w moją stronę. Jedyna lampa zatrzepotała swoim światłem, po czym zgasła, znów wpuszczając alejkę w ramiona ciemności. Prychnęłam pod nosem i podziękowałam wszechświatowi, że mimo tego wszystkiego czuwa nade mną. Dobrze wiedząc, którędy iść, skierowałam się do swojego domu, gdzie czekała mnie cudowna noc, na którą czekałam od moich narodzin.

Noc krwiście czerwonych świąt.

⊱ ────── {.⋅ ❆ ⋅.} ───── ⊰

Praca autorstwa -spotifiaraaa-.
Do jutra, czyli ostatniego dnia naszej przygody z kalendarzem adwentowym!

W międzyczasie postaram się jeszcze ogarnąć te zaległe dni, żeby pustych okienek nie było.

Koszmarny kalendarz adwentowyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz