Mimo tego, że byłam śpiochem z natury, to właśnie poranki w kawiarni o wymyślnej nazwie Coffette były moją ulubioną częścią dnia pracy. Głównie dzięki panującej wokół ciszy, która w przeciągu kilkunastu minut miała zmienić się w szum otwieranych drzwi, gwarów rozmów i dźwięków ekspresu do kawy. Nawet właścicielka o tej porze całkowicie milczała, a był to widok dość niespodziewany.
Trzydziestoletnia Emma Sanderson zazwyczaj tryskała energią i buzia jej się nie zamykała. Jedynym czasem, gdy jej usta pozostawały szczelnie zamknięte, jakby zostały uprzednio zapieczętowane, były właśnie poranki. Ewidentnie nie była rannym ptaszkiem. W godzinach otwarcia nie wypowiadała ani słowa, być może dlatego, że było to dość trudne, gdy usta miała sztywno zaciśnięte w niezadowolonym, lekko udręczonym grymasie. Całkiem możliwe, że zachowywałabym się identycznie, ale w ostatnim czasie nauczyłam się doceniać niczym niezmąconą ciszę, nawet jeśli trwała jedynie kilkanaście minut.
– Proszę, miałam ci to dać już wczoraj – powiedziałam, wyciągając w stronę Emmy wizytówkę jakiegoś gościa, który zjawił się wczoraj podczas jej nieobecności w celu nawiązania współpracy z jej lokalem.
Chyba był jakimś rolnikiem. Dostawcą? A może pośrednikiem? Cholera, całkiem wyleciało mi to z głowy, zapamiętałam jedynie, że miał całkiem przyjemną dla oka twarz wyrzeźbioną od pierwszych zmarszczek. W głowie utkwił mi także obraz jego brwi, przeciętej poszarpaną blizną.
Spojrzenie, jakie rzuciła mi Emma mogłoby mnie zabić. To było niepojęte, że tak pozytywna osoba rankiem może wyglądać jak wściekły gremlin. Może nie powinnam jej zaczepiać, ale w takim wypadku, na bank zapomniałabym o całej sprawie całkowicie.
Wydała z siebie mruknięcie złożone z niezrozumiałych sylab. Stała przez jednym z dwóch ekspresów z kubkiem w dłoni z zamiarem zrobienia sobie drugiej już kawy. Niedawno obie przekroczyłyśmy próg jej sypialni. Szybkie narzuciła tempo, ale pracowałam tu dość długo, by horrendalne ilości kofeiny jakie pochłaniała jeszcze przed wybiciem dziewiątej na zegarze, przestały mnie dziwić. Jedyne co niezmiennie pozostawało dla mnie zaskoczeniem, to fakt, że w ogóle zdecydowała się na otworzenie takiego biznesu. Ewidentnie nie znosiła poranków, a największy ruch miałyśmy właśnie przed południem. Może lubiła się torturować. Nie mogłabym jej winić, sama uwielbiałam samobiczowanie. Dlatego wciąż po tak długim czasie przywoływałam w głowie rysy jego twarzy, niemal czując ich fakturę i kształt pod opuszkami palców, jeśli wytężyłam dość wyobraźnię i przymknęłam oczy.
Niedobra, Wren! Nie wolno! Dzień się dopiero zaczął, a ty już zaczynasz...
Zastanawiałam się czy nadejdzie dzień, w którym nie pomyślę o nim nawet raz.
– Co mówiłaś? – zapytałam ostrożnie, żeby nie rozjuszyć Emmy jeszcze bardziej.
Odpowiedziało mi kolejne burknięcie. A może zaczynałam mieć problem ze słuchem?
Zabawne było to, że gdy tylko dzwonek zawieszony przy drzwiach zadzwoni po raz pierwszy twarz kobiety rozjaśnił uśmiech, a głos zmieni się w ociekający słodyczą. Podziwiałam baterie społeczne swojej szefowej. Sama za cholerę, nie byłabym w stanie tak skutecznie udawać. Bo Emma oczywiście grała jak zawodowa aktorka, przyjmując ten udręczony wyraz, gdy tylko znów zostałyśmy same, albo gdy po prostu nikt jej nie widział.
– Dobra, położę ci to na biurku – powiedziałam w końcu, rozumiejąc, że dalsze wypytywanie nie ma sensu.
Jeszcze oberwałabym kubkiem w łeb. Komu to potrzebne z samego rana?
Emma jedynie pokiwała głową. Rude włosy obcięte na krótkiego boba, połaskotały ją w nasadę karku, jednocześnie opadając na twarz. Chyba nigdy nie rozgryzę tej babki. Strzelała rozdrażnionymi spojrzeniami w każdego o poranku, ale przy tym wyglądała jak chodzący promyk słońca.
CZYTASZ
Zamiana. Odzyskać Wren Collins
RomanceObiecał, że ją odnajdzie. A Bram Larsen nigdy nie kłamał. Minęło półtora roku od ostatniego spotkania Wren i Brama. Po dość burzliwym rozstaniu przeplecionym obietnicą rychłego zjednoczenia, wbrew obietnicy pisarza, ich kontakt całkowicie się urwał...