Rozdział 25. Wspólny dzień

1K 171 20
                                    

Wczoraj się myliłam, z tym całym przeniesieniem się do innej rzeczywistości i tak dalej. To było nic. Pikuś. Dopiero dziś tak naprawdę poczułam czym jest pełne poczucie odrealnienia.

Bram Larsen stał do mnie odwrócony plecami mając na sobie dokładnie te same spodenki, które kilka godzin wcześniej bezceremonialnie z niego zdarłam. Gotował. Nic wielkiego, zwykła jajecznicę z tostami, ale nie miało to większego znaczenia, bo nie istniało przecież nic bardziej pociągającego niż mężczyzna w kuchni.

Cóż, dziś chociaż miał na sobie koszulkę. Całe szczęście, bo poza naszą dwójką w kuchni znajdowała się także dwójka naszych dzieci. Siedziały właśnie w wysokich krzesełkach, piskami domagając się jedzenia, gdy ich matka gapiła się na ich ojca jak sroka w gnat z otwartymi ustami i rozmarzoną miną.

Dobrze, że ludzie nie posiadają umiejętności widzenia w 360 stopniach inaczej miałabym przesrane.

Przełknęłam ciężko ślinę, po czym odchrząknęłam.

– Odwieziesz nas po śniadaniu czy mam zadzwonić po tatę? – zagadnęłam, przypominając sobie, że muszę się zachowywać, bo zaraz wracam do swojego domu, swojego życia, swojej prawdziwej brutalnej i duszącej rzeczywistości.

Bram obrócił się przez ramię akurat, gdy nakładałam kolejną łyżkę owsianki, która miała zaraz powędrować do buzi Astrid.

– Właściwie to pomyślałem sobie, że moglibyście zostać – powiedział, a u mnie wystąpiło nagłe zwarcie w mózgu. Na szczęście zaraz dodał: – Spędzić tutaj dzień. Ma być ładna pogoda, moglibyśmy posiedzieć na dworze albo wybrać się na spacer.

Rzeczywiście miało być słonecznie i upalnie. Już dało się wyczuć ukrop w powietrzu. Z każdą chwilą robiło się coraz cieplej i wcale nie była to zasługa paradującego przede mną mężczyzny.

Zmarszczyłam brwi w zamyśleniu.

– Ja... na pewno masz dużo roboty. W domu wciąż jest wiele do zrobienia.

– I to nigdzie nie ucieknie.

Rzucił mi dość sugestywne znaczące spojrzenie, które aż krzyczało w porównaniu do ciebie. Poczułam ciepło na policzkach.

Od rana oboje zachowywaliśmy się, jakby do niczego nie doszło. Albo jakby to do czego doszło było zupełnie zwyczajnym skrawkiem codzienności. Żadne z nas tego nie skomentowało. Było między nami zaskakująco normalnie, ale może to zasługa dzieciaków, które zajęły nasz czas i uwagę. Nie zmieniało to jednak faktu, że co jakiś czas wracałam do tego myślami.

– No nie wiem – wahałam się.

Uniósł brew.

– Masz jakieś plany?

Była niedziela. Miałam wolne i pewnie spędziłabym ten dzień w cieniu w ogrodzie, może wyciągnęłabym dla maluchów dmuchany basenik. Nic szczególnego.

– W zasadzie to nie – przyznałam.

Nie miałam solidnych argumentów, by mu odmówić, poza tym nie chodziło przecież tylko o mnie. W grę wchodziły także dzieci, którym z pewnością przysłużyłby się dodatkowy czas z tatą, którego dopiero co odzyskały.

– Więc zostań – poprosił.

Jak mogłam mu odmówić?

– Dobrze.

Uśmiech, który mi posłał był wart wszystkich moich słabości.

Bram zgrabnie wyłączył kuchenkę i przełożył jajecznicę na talerze. Obserwowałam, jak precyzyjnie nakładał nam porcję. Cały ten poranek przybierał coraz bardziej niewiarygodny kształt. Wystarczyło kilka prostych gestów, dzieci śmiejące się między sobą, poranna rozmowa o niczym, zapach świeżych tostów unoszący się w powietrzu. Wszystko razem tworzyło obrazek, który od dawna chciałam namalować. Łatwo było zapomnieć o komplikacjach, które czaiły się poza płótnem.

Zamiana. Odzyskać Wren CollinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz