Rozdział 24. Nikczemna pobudka

1.1K 168 37
                                    

Moja ręka leżała na czymś twardym. Twardym i ciepłym. Cytrusowy zapach pieścił moje nozdrza, kusząc, bym otworzyła zlepione oczy.

Zrobiłam to.

Świat za oknem powoli zmieniał swoje oblicze. Mrok, który szczelnie otulał wszystko dookoła, gdy zasypiałam odwrócona plecami do leżącego obok mężczyzny, zaczynał się cofać, ustępując miejsca szarzejącemu niebu. Wkrótce wschód słońca miał zapłonąć na horyzoncie, choć teraz było jeszcze zbyt wcześnie, by dostrzec choćby promyk światła. Musiała być około piątej nad ranem. Wciąż ciemno, ale dzień nieubłaganie się zbliżał. Las ciągnący się za oknem tonął w ciężkiej, gęstej mgle, która spowijała drzewa niczym cichy woal.

Zamrugałam, próbując przebić się przez pozostałości snu i wywołane nim znużenie.

Było mi tak przyjemnie. Tak spokojnie. Tak ciepło.

Szybko zrozumiałam czemu.

Gdy obraz przed moimi oczami się wyostrzył, zorientowałam się, że moje palce spoczywają na nagiej klatce piersiowej pieprzonego Brama Larsena.

Oczywiście, że tak.

Zamarłam na sekundę, serce przyspieszyło. Jego skóra była rozgrzana, pod palcami czułam miarowe bicie jego serca.

Najgorsze było to, że mogłam obwiniać tylko samą siebie. Nie tylko to ja spierałam się, by spać z nim w łóżku, ale też byłam winna tej fatalnej pozycji. On leżał na plecach z ręką przerzuconą przez głowę, zupełnie nieświadomy, że owinęłam się wokół niego, niczym wąż. Nogę zarzuciłam mu na biodro, obejmowałam jego tors, a jego ramię robiło mi za poduszkę.

Nie jest źle, Wren. On wciąż śpi. Nie będzie o tym wiedział.

Mogłam się odsunąć. Zapomnieć o swojej słabości i zdradzieckim ciele, które przylgnęło do niego, jak magnes, gdy byłam tego zupełnie nieświadoma. Wtedy ten katastrofalnie nieprawidłowy czyn zostałby jedynie w mojej pamięci, blaknąc z czasem, by okazjonalnie nawiedzać mój mózg w najbardziej przypadkowych momentach.

Ale tego nie zrobiłam.

Jasne, że nie. Byłam na to zbyt słaba. Po raz kolejny wygrały moja zachłanność idąca pod ramię z impulsywnością.

Nie odsunęłam się. Zamiast tego wpatrywałam się w niego, jakby był zagadką, której rozwiązanie wymykało się granicom mojej świadomości. Jego twarz, zazwyczaj tak wyrazista i surowa, teraz była zaskakująco spokojna. Ostre rysy złagodniały, wygładziły się, a lekko rozchylone usta zdradzały, że głęboko śpi. Potargane, atramentowe włosy opadały na czoło, rzucając cień na jego gęste brwi, a długie rzęsy tworzyły smugi na nieruchomych policzkach.

Patrzyłam na niego ze ściśniętym sercem i pomyślałam, że Bram mógłby wyglądać tak spokojnie i tak łagodnie, przez całe życie, gdyby tylko nie nosił w sobie tych wszystkich ran, które tak dobrze ukrywał. W cieniu poranka, kiedy świat dopiero budził się do życia, jego ostrość tonęła w delikatnej szarości. Nikła.

Mój wzrok zsunął się niżej, ku jego nagiej klatce piersiowej, przez którą wciąż miałam przerzuconą rękę. Mięśnie pod jego skórą tworzyły twarde, napięte krzywizny. Każdy ruch oddechu sprawiał, że klatka piersiowa unosiła się i opadała, wywołując subtelne drżenia pod opuszkami moich palców.

Dłoń sama, niemal nieświadomie, zsunęła się niżej. Prześlizgnęła się po jego torsie, badając twarde doliny mięśni, które pokrywały jego brzuch. Były tak wyraziste, jakby wyrzeźbione z kamienia. Nagle zaczęłam zapominać o wszystkim – o nieporozumieniach, o bólu, o dystansie, który nas dzielił, a który sama starałam się stworzyć i utrzymać. Liczyło się tylko to, że miałam jego ciało pod moją dłonią, czując, jakby zostało stworzone tylko dla mnie.

Zamiana. Odzyskać Wren CollinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz