Rozdział 9. Wywoływanie wilka z lasu

2K 242 11
                                    

Istniało ryzyko, że w naszej kuchni ktoś zdetonował bombę. Czemu ktoś miałby to robić, Wren? — można by zapytać.

Ćwiczenia.

Tajny eksperyment CIA.

UFO (co by się nie działo zawsze można było zwalić to na ufoludki).

Świry od teorii spiskowych na bank przylecieliby z pomocą, żeby wyjaśnić moim biednym rodzicom dlaczego w kilka godzin ich kuchnia zmieniła się w obraz nędzy i rozpaczy, gdy niczego nieświadomi spali sobie smacznie w łóżkach.

No ja na pewno nie miałam z tym nic wspólnego!

Mąka pokrywała blat i podłogę, niczym świeży śnieg, który dopiero co nieśmiało sypał z nieba. Na wyspie stały z cztery miski, każda mniej lub bardziej wypełniona dwoma rodzajami kremów i surowego jeszcze ciasta. Dwie blaszki zostały wyciągnięte z piekarnika. Koło kwiatka, także spruszonego lekko mąką, stałą wspartą elektryczną niania, ukazująca obraz smacznie śpiących bliźniaków w swoim łóżeczku. Mieli osobne, ale i tak lepiej zasypiało im się wspólnie.

Foremka, gdzieś w tym chaosie leżała też foremka.

A na kuchence roztapiała się czekolada.

Oj! Poprawka!

Po zapachu z czystym sumieniem można było stwierdzić, że się przypalała. Taki nowy rarytas. Palona czekolada. Moja ulubiona.

Także tak... można było z całą pewnością wysnuć wniosek, że jakieś mroczne siły zawładnęły kuchnią w domu moich rodziców.

Chciałabym być pomocna i wskazać winnego, ale niestety nie miałam na ten temat nic do powiedzenia. Nic nie wiedziałam. Nic nie słyszałam. Nic nie zauważyłam. Nieistotne, że miałam mąkę w cyckach i krem na nosie, który został na grzbiecie, gdy się wcześniej po nim podrapałam.

– Cholera! Za jakie grzechy, wszechświecie?! – wrzasnęłam z frustracją, czując swąd spalenizny. Gdy biegłam w stronę kuchenki znacząco i z pewną rezygnacją wzniosłam oczy do nieba, oznajmiając: – Albo wiesz co, lepiej nie odpowiadaj, nie chce wiedzieć.

Miałam ich przecież trochę na koncie. Jeden nawet miał imię i był sprawcą całego tego zamieszania. Przez niego nie mogłam zmrużyć oka.

Chwyciłam za rączkę garnka odruchowo ściągając go z gazu. Drugą ręką szukałam łyżki, bo może solidna runda mieszania mogła to jeszcze uratować. Trzeba mieć nadzieję, nie?

W takim stanie znalazła mnie matka.

Brudną, zdesperowaną, w kuchni, którą zdemolowali kosmici. Bo przecież nie ja. Ja tu tylko starałam się przetrwać.

– Boże, dziecko, czy tutaj coś wybuchło? – zapytała Dorothy, przystając w progu pomieszczenia jakby widok malujący się przed jej oczami ją przerastał.

Ale zadała właściwe pytanie. Przecież od początku uznawałam opcję z wybuchem...

– Moja nadzieja na spokojną przyszłość.

Mama uniosła wysoko brwii.

– Słucham?

Machnęłam ręką, po czym odstawiłam osmolony garnek z nieszczęsną czekoladą. Nic już nie mogłam dla niej zrobić. Była zrujnowana. Jak je.

Ha, patrzcie na mnie jak stoję w kuchni wyglądając jak zbiegły pacjent psychiatryka i empatyzuje z czekoladą.

Nic dziwnego, że matka cieszyła mnie ostrożnym wzrokiem, a jej twarz zdominowało zmartwienie.

Zamiana. Odzyskać Wren CollinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz