Rozdział 7. Wisisz mi cztery pocałunki

3.1K 320 26
                                    

Wymknęłam się tylnym wyjściem. Bram wciąż siedział w swoim kącie, kiedy czmychnęłam na zaplecze, zdjęłam fartuszek, schowałam go do swojej szafki i skierowałam się do starych metalowych drzwi ze złuszczoną farbą.

Gdy do zamknięcia Coffete zostało dziesięć minut, Emma sama zaproponowała, że zajmie się tym samodzielnie. Zauważyła, że Bram wciąż tu siedział, a jego uwaga niezmiennie powracała w moim kierunku. Nie do końca jej się to podobało, widziałam to po jej minie. Zaproponowała nawet, że wyrzuci go stąd na zbity pysk, jeśli sprawia mi problemy, mimo że co jakiś czas stale coś zamawiał, więc nie miała ku temu podstaw. Odmówiłam, ale na wymknięcie się przed zamknięciem, żeby umknąć przed upierdliwym pisarzem, zdecydowałam się z wdzięcznością.

Myślałam, że jestem taka, kuźwa, sprytna.

Z uśmieszkiem na ustach wyszłam do wąskiej alejki między dwoma ceglanymi budynkami. Drzwi trzasnęły, przez co buszujący w śmietniku kot z sykiem pognał wzdłuż uliczki. Nieprzyjemny swąd niósł się po tej niewielkiej przestrzeni niesiony przez wiosenny wiatr. Wystrzeliłam w stronę wyjścia na ulicę.

Mina mi zrzedła, gdy na samym środku alejki dostrzegłam Brama. Zatrzymałam się gwałtownie.

Czy ja nie mogę chociaż raz mieć szczęścia?

- Nieładnie tak się wymykać bez pożegnania – powiedział.

Słońce oświetlało jego sylwetkę od tyłu tworząc wokół niego ciepłą, jasną poświatę. Cienie tańczyły na twarzy, która wyrażała niezadowolenie oraz pewną satysfakcję jednocześnie. Dłonie miał schowane w kieszeniach spodni, a torbę przewieszoną luźno przez ramię. Kosmyki włosów falowały na wietrze muskając oprawę okularów w jednostajnym rytmie.

- Nieładnie to tak nachodzić ludzi w pracy – odgryzłam się, starając się odzyskać rezon.

- Chcesz zacząć nasze spotkanie od wymieniania się przewinieniami? – zapytał, unosząc brew. – Też miałbym kilka zażaleń, ale wyszedłem z założenia, że na początek może warto się wstrzymać i spróbować nawiązać dialog, jak na cywilizowanych ludzi przystało.

Parsknęłam. Dobra, dość tego.

- Może nawet przyznałabym ci rację, gdyby jakieś spotkanie miało się odbyć. – ruszyłam z miejsca, ściskając mocniej klucze i telefon w dłoni. – Ale na nic takiego się nie zgodziłam, prawda? Więc nie ma potrzeby zachowywać pozorów.

Moje sprężyste kroki odbijały się echem po opustoszałej alejce, dołączając, do szumu mknącego przez nią wiaterku. Wyminęłam go, unikając jego spojrzenia, ale w ostatnim momencie chwycił mnie za nadgarstek. Prąd przeszedł wzdłuż mojego ramienia.

- Naprawdę chcesz, żebym pojechał za tobą do domu? – zagroził. – Bo tak właśnie zrobię, jeśli mi teraz zwiejesz.

Zmrużyłam groźnie oczy.

- Takie postępowanie się jakoś nazywa... - udawałam, że szukam odpowiedniego słowa, które umknęło mi z głowy, stukając cię teatralnie po brodzie. – Już wiem! Prześladowanie. Chcesz mi powiedzieć, że masz zamiar mnie prześladować, Bram? Na to są chyba jakieś paragrafy.

Dlaczego nie mógł odpuścić, do cholery? Jeden dzień. O tyle prosiłam.

Jeden dzień na poukładanie sobie wszystkiego i zorientowanie się, jak to wszystko wygląda prawnie, żeby nie wpaść w jakąś pułapkę. Nie sądziłam, żeby Bram robił mi jakieś problemy, ale i tak wolałam być przygotowana na wszystko.

- Może i są, ale nie wiem czy kwalifikują się w przypadku ojca, który próbuje ustalić co dalej z jego dziećmi – odparł spokojnie, a mi zamarło serce. – Nawet jeśli tak, mam to gdzieś. Nie dam się tak łatwo spławić.

Zamiana. Odzyskać Wren CollinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz