Rozdział 7, nie przejmuj się

390 23 6
                                    

Tamtej nocy czułem się okropnie. W mojej głowie co chwila pojawiały się wspomnienia sprzed dwudziestu lat, co wprawiało mnie w grobowy nastrój. Siedziałem więc w ciszy na łóżku, starając się nie wydawać żadnych dźwięków. James prawie każdego dnia uprzykrzał mi życie do tego stopnia, że sprawił, iż moje poczucie własnej wartości spadło na dno i codziennie uderzało w nie mocniej. Nie mówiłem tego nikomu, ale każdego dnia miałem wrażenie, jakbym psuł się gdzieś w środku. I nie chodziło tu o bliznę od nabicia się; moje własne myśli sprawiały, że miałem ochotę znowu przebić sobie klatkę piersiową. Tylko tym razem trochę celniej; dlaczego, Potter, nie mogłeś tego skończyć? Wziąłem zeszyt do ręki i nabrazgrałem coś na szybko. 

Siedzę na środku zaludnionego placu,
Ludzie depczą mi po twarzy, staję się martkotny.
Wiem, że mam mało czasu,
Wiem, że zawsze będę samotny.

Dwadzieścia trzy lata temu, Dumbledore powiedział, żebym się nie martwił tym, co mówią mi inni ludzie. Że mimo wszystko jestem kimś wyjątkowym, tak samo jak oni. Dał mi ten zeszyt. Był otoczony czarną skórą, miał mały pasek na grzbiecie do zakładki i kilkaset stron. Był jednocześnie moim ratunkiem, jak i przekleństwem. Zawsze, gdy do niego sięgałem, czułem się jednocześnie pewnie i z przerażeniem. Mogłem mówić o tym co czuję, ze strachem, że ktoś to wykorzysta. 

Zapłakałem, wpatrując się w zasklepione rany na nadgarstkach. Co gdyby posunąć się trochę głębiej? Wybrałem z kieszeni bluzy mały scyzoryk i odblokowałem nożyk. Wytarłem zaschniętą krew na ostrzu i przejechałem nim po bliznach. Podniosłem się i poszedłem do łazienki. Przemyłem ręce, pozwalając krwi spływać do zlewu. Postanowiłem się przejść; wiedziałem, że nie uda mi się teraz zasnąć. Nawet jeśli czułem się spokojniejszy. 

***

- Severusie? - potrząsnął mną Rein, ze zmartwieniem patrząc na moje ręce. Leżałem w skrzydle szpitalnym, było ciemno, jednak poznałem to po zapachu. Natychmiast podniosłem głowę.

- Co się dzieje? - warknąłem, patrząc na zapłakanego pierwszoklasistę. Ten schował twarz w rękach.

- Zauważyłem, że wychodzisz z pokoju. Chciałem zobaczyć gdzie idziesz, a ty w połowie drogi zemdlałeś.. - nie wspomniał o tym, że szedłem do dormitorium Harry'ego. Może nawet nie znał tej trasy? Skinąłem głową. Nie poczułem, że przeciąłem sobie żyły. Spróbowałem wstać, jednak byłem podpięty do kroplówki.

- O nie, panie Snape, nigdzie pan się stąd nie rusza. - warknęła Pomfrey, wychodząc zza rogu. Przymrużyłem powieki. - Jestem przemęczona pracą, a pan.. - zawiesiła się. - wymyślił taką idiotyczną próbę samobójczą. Masz szczęście, że twój kolega przy tobie był! W dodatku, zakrwawiłeś podłogę, dodając panu Flinch'owi więcej roboty! Za kogo ty się masz dzieciaku? - zadrżałem, słysząc potok słów wylewający się z ust kobiety.

- Nie miałem na celu zabicia siebie. - wymamrotałem, przeklinając się za to, że jej się tłumaczę. Pomfrey westchnęła i usiadła na krześle obok łóżka.

- Wyleczyłam twoje rany. Przepisałam ci również antydepresanty, jednak musisz posiedzieć tu trochę więcej czasu. Jesteś przerażająco chudy, panie Snape, masz wielką niedowagę. Weekend pod kroplówką dobrze ci zrobi, zapewniam. - skrzywiłem się i z paniką spróbowałem wstać. Nie, nie, nie! Nie mogłem przytyć, nie mogłem wyglądać jeszcze gorzej! Co, jeśli Harry, lub Hermiona przestaną ze mną rozmawiać, jeśli przytyję? To była ostatnia rzecz, której teraz potrzebowałem. - Nie ruszaj się! - położyła mnie spowrotem.

- Proszę mnie puścić. - niemal krzyknąłem. Rein słysząc mój ostry ton podziękował pielęgniarce i wyszedł, prawdopodobnie zniechęcając się do mnie na śmierć. - Chcę pójść na lekcje! 

Śpiączka // SnarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz