Rozdział 2

910 42 154
                                    

LENORE

Każdy dzień w szpitalu niemiłosiernie się dłużył. Sekunda wydawała się minutą, a minuta godziną. Miałam wrażenie, że wszyscy poruszali się naprzód, a ja stałam w miejscu. Byłam jak zawieszona w próżni – codziennie ten sam schemat: pobudka, leki, badania, rehabilitacja, spotkanie z psychologiem, odwiedziny mamy, znowu leki i sen. Do każdej z tych czynności musiałam się zmuszać, nawet wstawanie było torturą. Całkowicie straciłam apetyt oraz chęci do rozmowy z kimkolwiek. Nie nazwałabym tego życiem. Ja wegetowałam jak roślina, która pielęgnowana przez ogrodnika po prostu była, nic więcej.

Byłam zmęczona, tak cholernie zmęczona, że nawet sen nie przynosił ulgi. Mój stan fizyczny może i się polepszał, ale psychicznie staczałam się w coraz głębsze zakamarki mroku, który zawładnął moimi myślami. Codziennie przeżywałam ten sam koszmar i nie potrafiłam się obudzić. Jego naprawdę już nie było. Tak po prostu zniknął. Chwila i koniec. Przerażało mnie to, że świat funkcjonował dalej bez niego. Ja nie potrafiłam. Zresztą jak mogłam zapomnieć o jego istnieniu, skoro był przy mnie przez całe moje życie? To tak jakby pamiętać kogoś, kogo nigdy się nie poznało.

Wspomnienia z nim związane żyły we mnie cały czas, bo w końcu było ich tak wiele. Jego twarz śniła mi się każdej nocy. Jego głos słyszałam przy każdym lekkim szmerze zza drzwi. Jego oczy patrzyły na mnie w ciemnej pustej sali. Jego śmiech towarzyszył mi, gdy za oknem widziałam bawiące się dzieci. On sam rzadko opuszczał moje myśli. Trzymałam się go kurczowo, bojąc się, że zaraz zapomnę jeden szczegół, potem drugi, potem następny i następny, aż jego obraz całkowicie zniknie z mojej pamięci. 

Mimo tego że większość dni spędzałam na wpatrywaniu się w nieskazitelnie biały sufit to jednak noce były tymi najcięższymi. Wtedy czułam wszystko ze zdwojoną siłą i nie byłam w stanie hamować łez, które gromadziły się przez te kilkanaście godzin. Płakałam i płakałam, dopóki nie zasnęłam z wycieńczenia lub nie dostałam tabletek nasennych.

Kiedy prawie wszystkie światła na oddziale gasły, nie musiałam chować się za tą stalową maską obojętności. Robiłam tak przy lekarzach, psychologu, a nawet mamie. Nie chciałam ich litości, nie chciałam żadnych dodatkowych środków pomocy z ich strony. To działało tylko na papierze, a w praktyce było równie bezsensowne co obietnica, że będzie dobrze.

Z jednej strony chciałam jak najszybciej uwolnić się od całodobowej obserwacji mojej osoby, bo obecnie zaczynało mi to bardzo przeszkadzać. Z drugiej strony bałam się konfrontacji z rzeczywistością, w której nie było mojego Nicka, a w której musiałam jakoś nauczyć się żyć.

Czy kiedykolwiek przyzwyczaję się do pustego krzesła w kuchni? Do zimnej pościeli? Do jednego kubka kawy? Do samotnych spacerów? Do poczty głosowej zamiast odebranego połączenia? Do przerażającej ciszy w mieszkaniu? Do tego że na zawsze już nie istniało tak jak i nasza długotrwała przyjaźń?

Czułam, że ten cały popieprzony wszechświat był przeciwko mnie.

- Kochanie, możemy już iść – Mama weszła do sali z lekkim uśmiechem na twarzy. Starałam się odpowiedzieć tym samym, więc zmusiłam się do podniesienia kącików ust w górę, ale tylko na chwilę. Nie miałam siły na więcej. Marzyłam wyłącznie o zamknięciu się w swoich czterech ścianach i odcięciu od wszystkich ludzi.

Nie odpowiedziałam nic, jedynie wstałam niepewnie, jeszcze trochę się chwiejąc. Mama zareagowała od razu, podając mi ramię, za które złapałam. W drugą rękę wzięła torbę z mojego łóżka. Skinieniem głowy pożegnałam pielęgniarki i przechodzącego korytarzem lekarza.

Z każdym krokiem szło mi coraz lepiej. Najwidoczniej moje mięśnie potrzebowały rozbudzenia z samego rana. Nawet w zaleceniach podkreślano istotę aktywności fizycznej, chociaż na razie możliwe było jednie spacerowanie. Zresztą, lepsze to niż leżenie w łóżku i liczenie osób, które mignęły gdzieś za drzwiami.

Prawda Tkwi w SercuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz