Rozdział 11 część 1/2

157 7 6
                                    


❀ KYLE 

#prawdatkwiwsercu #ptwsnawatt

Nie mogłem spać. Nie potrafiłem. Nie kiedy po raz kolejny osunął mi się grunt pod stopami. Czy żałoba po zmarłym przyjacielu nie była wystarczająca? Czy musiałem stracić jeszcze ojca? Ojca, który od dziecka był moim wzorem? Ojca, który poświęcił dla mnie zdecydowanie za wiele? Ojca, który przejął etat obojga rodziców po to, bym wyrósł na dobrego człowieka? Chociaż pewnie nie wygrałby w konkursie na najlepszego tatę, to i ja nie byłem idealnym synem i zdecydowanie niełatwym dzieckiem do wychowania.

Fakt, od momentu mojego młodzieńczego buntu, a później przeprowadzki do własnego mieszkania spędzaliśmy ze sobą mniej czasu niż mieliśmy w zwyczaju, ale to on uczył mnie jazdy na rowerze, budował ze mną wieżowce z klocków lego oraz zabierał na mecze tenisa i pokazy lotnicze. Dzięki niemu pokochałem samoloty, co przerodziło się w moją największą pasję. To on wkładał w moją edukację sporą kupę pieniędzy i świecił oczami przed dyrektorami, gdy po raz kolejny wdawałem się w bójki. Miałem swój moment kryzysu nastoletniego i kiedy wszyscy się ode mnie odwrócili, on dzielnie stał przy moim boku. Wtedy to woził mnie na lekcje boksu, abym wyładowywał swoją frustrację i złość na worku treningowym a nie na pierwszym koledze, który mnie sprowokował.

Victor Lawrence spędzał sporo czasu w firmie i w biurze domowym, ale nie zaniedbywał jedynego syna. Potrafił łączyć jedno z drugim, dlatego zapamiętałem dzieciństwo jako radosne i beztroskie. Od małego lubiłem łobuzować, przez co obrywałem od niego po uszach. Jednak jego zakazy, kary i szlabany zgasiły moją nieokrzesaną naturę. Robiłem rzeczy, których żałuję do tej pory i gdyby nie on, byłoby ich zdecydowanie więcej. Być może skończyłbym nawet w szkole dla trudnej młodzieży z internatem lub w areszcie na dłuższy okres.

Owszem zdarzały się jednorazowe odbiory z komisariatu. Na szczęście odbywały się bez zbędnego szumu, ale tylko dlatego, że ojciec miał odpowiednie kontakty. Po takich akcjach wywoził mnie na weekendy do stadniny znajomego, abym tam przemyślał swoje zachowanie, pomagając mu fizycznie. Właściciel Lucas nie obchodził się ze mną jak z jajkiem, ale musztrował jak żołnierza. Wiedział, z jakiego powodu przyjeżdżałem i wykorzystywał to, by dać mi popalić i zmęczyć pracą od świtu do zmierzchu. Szczerze tego nienawidziłem, więc starałem się unikać bójek i innych sytuacji, które mogły doprowadzić mnie do czyszczenia koni oraz stajni. Taktyka ojca zaczęła działać. Wyprowadził mnie na prostą, za co byłem mu niezmiernie wdzięczny. Nie chciałem sobie wyobrażać, gdzie byłbym w tym momencie, gdyby nie jego interwencja wtedy i uwaga, jaką mi poświęcał.

Odkąd pamiętałem byliśmy we dwójkę – tylko ja i on. Radziliśmy sobie, a ściślej mówiąc to on radził sobie ze wszystkim. Mi pozostało się przyglądać i nie sprawiać kłopotów, choć z tym drugim bywało różnie.

Nigdy nie prosił o pomoc. To on zawsze ją oferował.

Nigdy nie narzekał na zmęczenie. Widziałem jego podkrążone oczy.

Nigdy nie brakowało nam pieniędzy. Pracował po nocach, kiedy ja spałem.

Nigdy nie mówił źle o zmarłej mamie. Opowiadał o niej z iskrami w oczach.

Nigdy się nie poddał. Ledwo wiązał opiekę nade mną i pracę na pełen etat.

Nigdy się mnie nie wyrzekł. Z bezsilności zamykał się w pokoju i ukrywał twarz w dłoniach.

Jasne, kłóciliśmy się o bzdury jak i poważniejsze tematy. Potrafiliśmy wykrzyczeć sobie w twarz to, co leżało nam na sercach. Potem ja trzaskałem drzwiami i wybiegałem z domu, krążąc przez cała noc po mieście lub nocując u Nicka. Następnego dnia wracałem, aby pojednać się z ojcem. W większości wychodziło tak, że to on miał rację, ale ja byłem zbyt dumny, żeby się do tego przyznać. Zawsze chciałem robić po swojemu, nawet kiedy prowadziło to do łamania prawa. Jak dobrze, że on wybijał mi te pomysły z głowy.

Prawda Tkwi w SercuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz