I. Maski

180 12 19
                                    

Dźwięk kłótni w domu Bennettów wypełniał powietrze jeszcze zanim otworzyłam drzwi. Moi rodzice znowu się kłócili – coś, co stało się w naszym domu równie powszechne jak śniadanie.

Z trudem przekroczyłam próg, zostawiając za sobą chłodną noc Nowego Orleanu. Atmosfera w domu była duszna, pełna napięcia i niezadowolenia. Nie musiałam nawet pytać, o co tym razem poszło. Wiedziałam, że w jakiś sposób będzie to o mnie.

— Mówię ci, że jest leniwa i nieodpowiedzialna! — krzyczał mój ojciec, jego głos rozbrzmiewał w korytarzu.

— To tylko nastoletnia dziewczyna, John — odpowiadała moja matka, choć jej ton głosu nie był ani trochę bardziej wspierający.

Weszłam do kuchni, gdzie stali. Ich wzrok natychmiast skierował się na mnie – oceniający, krytyczny. Ojciec złożył ręce na piersi, a matka wzdychając, oparła się o blat kuchenny.

— Chloe, znów wracasz późno — zaczął ojciec, jego słowa były jak lodowate sztylety. — Czy nie możesz być choć raz odpowiedzialna?

— Przepraszam, miałam... zajęcia po szkole — wyjąkałam, chociaż wiedziałam, że to nie miało znaczenia.

— Zawsze masz jakieś wymówki — matka rzuciła z irytacją. — Czy kiedykolwiek zrozumiesz, że twoje zachowanie odbija się na naszej reputacji?

Stałam tam, czując się coraz bardziej przytłoczona. Ich słowa były jak ciężar, który musiałam dźwigać każdego dnia, próbując udowodnić, że jestem więcej niż tylko ich rozczarowaniem.

Ojciec, wysoki, zawsze nienagannie ubrany, nawet w domu, miał na sobie elegancki szary sweter i spodnie w kant. Jego twarz była surowa, linie wokół ust pogłębione od ciągłego niezadowolenia.

— Beznadziejna, dokładnie — podchwycił moje słowa, patrząc na mnie z pogardą. — Zawsze tylko wymówki. Chloe, nie oszukuj się. Jesteś rozczarowaniem. Nie wiesz, co to odpowiedzialność.

Matka, o wyglądzie, który zawsze dbała, by był bez zarzutu, miała elegancką fryzurę i subtelny makijaż. Jej ubiór – prosta, ale wytworna sukienka – świadczył o jej dbałości o wizerunek. Teraz jednak jej piękne rysy były zniekształcone gniewem.

— To prawda, John — przytaknęła matka. — Nie potrafisz zrobić niczego, co by nas nie zawstydzało. Nie umiesz myśleć o nikim innym, tylko o sobie.

Poczułam, jak łzy zbierają mi się w oczach, ale starałam się je powstrzymać. Nie chciałam pokazać im mojej słabości. Ich słowa, ostrzejsze niż ostrze noża, przeszywały mnie, zostawiając rany, których nie było widać.

— Staram się... — moje słowa były ledwie słyszalne, utonęły w morzu ich krytyki.

— Starać się nie wystarczy — ojciec podniósł głos. — Musisz zacząć działać, zamiast ciągle zawodzić. Czas dorosnąć, Chloe.

Stałam nieruchomo, czując, jak każde ich słowo wbija się we mnie jak cierń. W ich oczach nie było ani odrobiny zrozumienia czy współczucia. Byli jak dwie ściany, niewzruszone i obojętne na moje uczucia.

— Właśnie... — zaczęłam, próbując znaleźć w sobie odrobinę siły, by się odezwać, ale moje słowa utknęły mi w gardle, gdy zobaczyłam ich reakcję.

Mój ojciec wybuchnął śmiechem, a matka przyłączyła się do niego, jej śmiech brzmiał jak lodowaty dzwon. Stałam tam, sparaliżowana ich reakcją, czując się mniejsza z każdą chwilą.

— Och, Chloe — matka wykrztusiła między śmiechem — nawet gdy próbujesz bronić się, brzmi to tak... żałośnie.

Walczyłam ze łzami, które napierały na moje oczy. — Ale ja naprawdę...

burnout heartsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz