Rozdział 8

4 0 0
                                    

Noc minęła mi błyskawicznie. Tak jak zaplanowałam dzień wcześniej umyłam włosy, zrobiłam szybki makijaż i ubrałam czerwoną, opinającą, bawełnianą sukienkę na ramiączkach, która sięgała mi przed kolana. Na to zarzuciłam jeansową kurtkę, bo wiedziałam, że przy klimatyzacji w samolocie może mi się przydać. Na stopy założyłam moje ukochane Jordany czwórki w kolorze white cement i byłam gotowa do wyjścia. Lada moment miał przyjechać Diego, więc sprawdziłam czy na pewno wszystko pozamykałam i wyszłam na podjazd cierpliwie czekając, aż podjedzie.

- Cześć El – rzucił mi uśmiechnięty chłopak, choć po jego oczach było widać, że przed chwilą wstał – prawie zaspałem.

- Tak myślałam, ale dziękuję, że udało Ci się jednak wstać – powiedziałam podając mu walizkę i przy okazji całując go w policzek.

- Dla Ciebie wszystko siostro, dobrze dziś wyglądasz. Co najmniej jakbyś szła na randkę – popatrzył na mnie od góry do dołu i zaśmiał się.

- Wiesz, nigdy nie wiadomo kogo spotkam w samolocie – śmiejąc się puściłam u oczko.

- Ja Ci dam... każdy Twój potencjalny kandydat na faceta musi przejść moją kontrolę jakości.

- Że co proszę?

- Nie udawaj zaskoczonej, to dla Twojego dobra. Nie pozwolę, żeby moją najlepszą przyjaciółkę obracał jakiś frajer – na dźwięk jego słów wybuchłam śmiechem.

- Dobrze kontrolerze.

Przez całą drogę na lotnisko śmialiśmy się i żartowaliśmy tak jak zawsze, ale odkąd Diego wiedział, że nie zostanie ojcem jego oczy cieszyły się bardziej niż zwykle. Widok mojego wesołego przyjaciela był bezcenny. Zawsze szczęście najbliższych mi osób było ważniejsze od mojego. Gdy dojechaliśmy na miejsce poczułam ucisk w brzuchu, po mimo tego iż wiedziałam, że w niedzielę będę tu znów to myśl, że muszę opuścić mój azyl nie dawała mi spokoju.

- Nie przeżywaj, w niedzielę wieczorem znów się widzimy, daj mi znać gdyby było jakieś opóźnienie, żebym nie stał tu jak kołek – jego ramiona objęły mnie i w uścisku podniosły do góry – spokojnego lotu El.

- Widzimy się nie długo braciszku – ucałowałam go, zabrałam walizkę i poszłam w stronę lotniska.

Wszystkie odprawy i inne pierdoły przeszły wyjątkowo szybko i o dziwo punktualnie o dziewiątej siedziałam już w samolocie. Szok, żadnego opóźnienia, jeśli w Warszawie szybko odbiorę walizkę to około piętnastej powinnam być już w domu. Włożyłam słuchawki do uszu i nie wiedzieć kiedy usnęłam. Myślałam, że wyspałam się w nocy ale najwidoczniej nie wystarczająco. Plus był taki, że ten trójgodzinny lot minął mi jeszcze szybciej niż planowałam. Gdy wylądowaliśmy za oknem świeciło słońce, a na niebie nie było nawet jednej chmurki. Czułam, że na zewnątrz jest pewnie ze trzydzieści stopni, więc ucieszyłam się, że jednak założyłam sukienkę. Po kilkudziesięciu minutach wreszcie zaczęły wyjeżdżać wszystkie walizki. Moja była jedną z ostatnich co w sumie mnie ucieszyło, bo przeciskanie się przez ten dziki tłum po swój bagaż nie było najprzyjemniejszą rzeczą na świecie. Zdjęłam ten wielki kloc z taśmy i ruszyłam w stronę wyjścia. Przed wyjściem na kilku pasażerów czekały całe rodziny, uśmiechnęłam się na samą myśl, że ja też nie długo zobaczę swoich bliskich. Obok tych rodzin zauważyłam wysokiego mężczyznę w garniturze, który stał odwrócony plecami w moją stronę, a w ręku trzymał ogromny bukiet czerwonych róż. Byłam ciekawa jaka to szczęściara dostanie te piękne kwiaty od mężczyzny w idealnie skrojonym garniturze, ale nie widziałam żadnej młodej dziewczyny udającej się w stronę wyjścia. Stwierdziłam, że zapewne jeszcze nie wysiadła i poszłam dalej w kierunku postoju taksówek. Nawet gdybym nie chciała musiałam przejść obok tajemniczego faceta, który na dźwięk kółek mojej walizki jadących po metalowej kratce na ziemi odwrócił się i spojrzał prosto na mnie. Zatrzymałam się kilka centymetrów od niego i jak rażona piorunem stanęłam wryta w ziemię z wybałuszonymi oczami. To był Mikołaj. Jeszcze piękniejszy niż na zdjęciu. Jego oczy śmiały się i błyszczały jak gwiazdy nocą na niebie, a pełne usta ułożyły się w szczery uśmiech od ucha do ucha. Wyglądał jak bóg w tym boskim granatowym garniturze i idealnie ułożonych włosach. Bił od niego zapach bardzo intensywnych, męskich perfum, od którego zakręciło mi się w głowie. Oszołomiona całym widokiem zachwiałam się na nogach, a Mikołaj złapał i podtrzymał mnie jedną ręką, abym znów złapała równowagę. Jego ogromna dłoń oplotła moje całe przedramię, a gdy uwolnił mnie od swojego dotyku mimowolnie dotknęłam miejsce w którym jeszcze przed chwilą mnie podtrzymywał.

Jedna NocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz