~Idę do szkoły~

550 41 18
                                    

"To smutne, że głupcy są tacy pewni siebie, a ludzie rozsądni tacy pełni wątpliwości."

Bertrand Russel

***

Moje życie nigdy nie było łatwe. Czy miałam jakieś argumenty przemawiające właśnie za tym. Owszem.

Dorastałam z trójką braci. Z trójką starszych wkurzających braci, którzy kontrolowali moje życie w każdym najmniejszym aspekcie. I ojcem który wcale nie był lepszy.

Oczywiście kochałam ich całym sercem. Byli dla mnie najważniejsi, ale nie mogę też ukryć, że strasznie denerwowali mnie swoimi przekonaniami i zachowaniem. Uważali, że nie powinnam mieć chłopaka przynajmniej do trzydziestki. Absurd. A najlepsza pora na wejście w związek to nigdy.

Trzeba wspomnieć też to, że nie byliśmy normalną rodziną. Nie miałam pięknego dzieciństwa na podwórku gdzie bawiłam się z gromadką dzieci w bezsensowne ale fajne gry. Bo o takim dzieciństwie marzyłam. Ja dorastałam za murami naszego ogromnego podwórka i tak samo wielkiego domu.

Miałam wszystko czego chciałam. Najlepsze zabawki. Laptop, telefon, różnego rodzaju kosmetyki i najlepszej klasy ubrania od projektantów. Dla osoby z zewnątrz to może wydawać się niebo. W końcu mam wszystko czego potrzebuje na wyciągnięcie ręki. Nie musiałam pracować i robić kompletnie nic by godnie żyć.

Przez szesnaście lat mojego życia uczyłam się w domu. Podczas gdy moi bracia już od czwartej klasy poszli wszyscy do szkoły. Mnie nie dotyczyła ta sama zasada. Ja jako jedyna miałam w dalszym ciągu nauczanie domowe. Kilka nauczycielek każda od czego innego i każda tak samo wymagająca i wkurzająca.

Najbardziej w tym wszystkim dobijał mnie brak jakich kolejek relacji międzyludzkich i samotność. Bo po mimo trójki braci i ojca którego widziałam co prawda tylko raz na jakiś czas czułam się cholernie samotna.

Nie miałam przyjaciółki z którą mogłabym poobgadywać chociażby o modzie czy innych głupotach. Kogoś z kim mogłabym pogadać o ważnych dla mnie rzeczach ale i o najmniejszych głupotach. Potrzebuje ludzi w około a nie tylko trójki rozwydrzonych. ignorujących mnie braci.

Skoro oni mogli normalnie chodzić do szkoły, posiadać znajomych, doświadczać nastoletniego życia to ja też miałam takie prawo, pomimo iż wmawianie było mi inaczej.

Wszystko sobie dokładnie obmyśliłam. Wzięłam pod uwagę wszystkie za i przeciw. Wiedziałam, że muszę się postawić bo inaczej nigdy nie postawie na swoim. I tak zrobiłam.

Była sobota. Ciepły letni wieczór. Ostatnie dni wakacji. Wiedziałam, że to odpowiedni czas na to co powinnam zrobić już dawno. Przeciągałam to i odkładałam w czasie ale dużej już nie mogłam.

Skierowałam się do gabinetu ojca który umieszczony był na parterze. Chwytając za ciemną miedzianą klamkę wzięłam ostatni głęboki oddech.

Moja twarz była co najmniej jak u dobrego pokerzysty. Nie chciałam okazywać emocji bo wiedziałam, że za każdym razem gdy je tylko do siebie dopuszczalna  kończyło to się źle.

Otworzyłam ciężkie drzwi i ujrzałam ojca siedzącego są burkiem rozłożonego na skórzanym czarnym fotelu z telefonem przy uchu.

Na mój widok podniósł lekko brwi przez co zmarszczki na jego czole się bardziej uwydatniły. Potarł dłonią szczękę po czym żucił coś do swojego rozmówcy przez co zakończył rozmowę.

Patrzył na mnie tymi swoimi przenikającymi niebieskimi oczami. Od razu pod ciężarem jego spojrzenia poczułam się jak mała dziewczynka. Która jako dziecko przychodziła by go o coś poprosić a on zamiast okazać jej trochę czułości tylko jej rozkazywał.

LilyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz