Rozdział 9

336 26 4
                                    

Krzyknęłam i odskoczyłam. Jasne światło radziło mnie w oczy sprawiając, że nie widziałam dokładnie postaci, jedynie zarysy trzech mężczyzn. Czułam w powietrzu zapach własnego strachu, krwi i ich zapachy. Ktoś próbował mnie dotknąć, ale znów krzyknęłam i uciekłam.

„Kochanie, spokojnie. To był tylko koszmarny sen. Jestem tutaj."

„To nie był sen. Czuję ból."

„To było jedno z koszmarnych wspomnień. Twoja przeszłość nim się poznaliśmy. Ale teraz jesteś bezpieczna. Pozwól im się zbliżyć. Coś się w tobie zmieniło, czuję to."

Czerpałam otuchę ze słów Arthura. Objęłam ramionami swoje kolana i próbowałam się uspokoić. Mentalna dłoń głaskała mnie. Mój ból ciała mieszał się z jego bólem psychicznym i emocjonalnym. Nie chciał czuć więcej ode mnie tego wszystkiego, co czuł. Czy także widział to wszystko? Czy nasza więź, jak to nazywał, mogła także pokazywać mu to, co było w mojej głowie?

„Jeśli się skoncentruję a twój przekaz jest bardzo mocny, potrafię zobaczyć to, co się dzieje. A teraz pozwól sobie pomóc."

...................................................................................

Otworzyłam oczy. Światło nie raziło mnie już tak, jak przedtem. Jednak nie czułam się tu komfortowo. Coś było bardzo nie tak. Spojrzałam wokół siebie. Wszędzie białe ściany z zielonym paskiem pośrodku. Pojedyncze łóżko z metalową ramą, na którym leżałam, otulona szorstką, białą pościelą. Po lewo nade mną znajdował się jakiś pikający monitor. Rozejrzałam się jeszcze raz po sali. Szpital. Jak tu trafiłam? Niewiele pamiętam, poza tamtym koszmarem i próbą uspokojenia mnie przez Arthura. Zamknęłam oczy.

................................................................................... 

Cela. Tym razem nie było to przerażające miejsce. Przyciemniane światło dawało pogląd na to, co znajdowało się w środku. Próbowałam się podnieść, ale wszystko mnie bolało. Byłam prawie naga, w opatrunkach. Betonowa ściana i podłoga, ale resztę wypełniały grube pręty, dając mi poczucie bycia w prawdziwej celi, a nie sali tortur. I nagle był przede mną Arthur. Jego usta na moich. Nasze języki połączone w odwiecznym tańcu pragnień i potrzeb. Arthur rozchylił moje nogi. Uniósł moje ciało. Oplotłam go w pasie. Mocno trzymałam się jego ramion, wplatając opuszki palców w jego włosy. Nawet na chwilę nie przerwaliśmy pocałunków. Zbyt stęsknieni siebie. Czułam jego wilka w tańcu z moją wilczycą. Nareszcie razem. Nasze bestie i nasze ludzkie dusze. Jedność.

Usiadł na leżance. Ale nie odsunął się ode mnie ani o jeden milimetr. Wręcz przeciwnie. Przyciągnął mnie bardziej. Zadrżałam czując jego dłonie pod moją koszulką. Gładził moje plecy. Ale mi było wciąż mało. Potrzebowałam znacznie więcej. Potrzebowałam jego ciepła. Jego smaku. Po prostu jego.

Rozdarłam jego koszulę. Arthur zamruczał zadowolony. Z nim zdecydowanie nie mam ochoty na czułe, powolne pieszczoty. Nie teraz, gdy pragnęłam go tak bardzo. I kiedy wiem, że czuł to dokładnie tak samo, jak ja. Nasza więź była otwarta. Mieliśmy w jednej chwili dojście do całych siebie. Do każdej emocji. Drżałam. Czułam zarówno jego ciało pod własnymi palcami, jak i przyjemność, jaką daje mu mój dotyk. Znałam teraz obie strony. Nasze emocje. Całokształt. Jedność.

Odchyliłam głowę. Dając mu dojście do całej mojej szyi. Całował ją. Gryzł. A ja mu pozwalałam na wszystko. Gładziłam opuszkami jego gorące ciało. Widziałam, jak drżał. Czułam to też całą sobą. A gdy przeniósł swe pieszczony ma bok mojej szyi, mogłam nareszcie nosem pocierać jego szyję. Tonąc w aromacie tak właściwym i typowym dla niego. Kochałam ten zapach. Wyciągnęłam język i zasmakowałam. Wyborność. Dekadencja. Kocham ten smak.

T R U C E  - 03 City's TrilogyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz