Rozdział 18

217 23 1
                                    

Opatulona w bardzo miękki koc, świeżo wykąpana przez narzeczonego, pachnąca i czysta, siedziałam teraz na jego kolanach. I choć na samą myśl o tym, co robię, było mi niedobrze, musiałam grać dalej. Nie wierzyłam mu w żadne już słowo. Czułam, że jest ze mną szczery, gdy opowiadał, jak bardzo jestem dla niego ważna i jak się martwił moim zniknięciem. Wiedziałam, że mówił to szczerze. Ale nie podał wprost powodów. Tu przecież wykryłabym oszustwo. Słuchałam, jak opowiadał mi o poszukiwaniach wiedząc doskonale, że jego słowa są na granicy prawdy. Tak kreował swoją wypowiedzią, bym domyślała się mnóstwa rzeczy, ale nigdy nie powiedział ich wprost. Manipulował słowami i gdyby nie wiedza, jaką już mam, może znów bym się na to nabrała. Wtulałam się jednak dalej w niego i słuchałam uważnie. Gładził moje plecy delikatnie, jakbym faktycznie była dla niego ważna. Jednak jeśli to prawda, to dlaczego pieprzył w klubie Jadę? Wszyscy o tym wiedzą przecież. Jak zatem mnie oceniają, skoro to ja jestem jego narzeczoną? Do cholery, byłam w tym czasie w klubie! Czy on nie zdawał sobie sprawy, że mogłam ich w każdej chwili przyłapać na gorącym uczynku? A może to właśnie o to chodziło – dreszczyk niepewności, strachu. Co wtedy by ze mną zrobił? Znów faszerowałby mnie tym narkotykiem, o którym mówił Duncan? Nie miałam także wyrzutów sumienia, że wszystko zrzuciłam na tą całą Anne. Kłamałam, ale najwidoczniej nikt tego nie odkrył pod całą masą łez i rozpaczy, jaką z siebie wydzielałam. To zrozumiałe, że zapytana zaprzeczy. Ale nawet jeśli byłaby to prawda, także by zaprzeczyła. Nikt nie chce sobie robić kłopotów, prawda?

- Jak to wszystko znosisz? – wtuliłam policzek w jego ramię.

- Jest mi trudno. Nie wiem, co jest prawdą, a co moim snem, wymysłem. Myślisz, że lekarz da mi na to jakieś środki?

- Nie chcę byś się truła jeszcze bardziej. Przecież chcemy ślubu i dziecka, prawda?

- No tak... Myślisz, że to dobry czas na ślub i dziecko? No wiesz... sama jestem teraz jak dziecko. A jak będę w ciąży i coś się stanie? – spojrzałam mu prosto w oczy. Przejechałam dłonią po policzku. – Kochanie, czasem mam wrażenie, że jestem jak Wolfsbane.

- Co proszę?

- No wiesz... z X – Mena... nie wiem, czy to moja wyobraźnia płata mi figle, czy coś ze mną jest nie tak, ale czasem... głupio to zabrzmi... wysuwają mi się takie długie ostre pazury... - spojrzałam na swoje dłonie, widząc tylko ludzką część ciała. Były delikatne w dotyku, skóra pomarszczona tak, jak u każdego innego człowieka. Krótkie paznokcie, teraz nieco brudne i wymagające zdecydowanie odpowiedniej pielęgnacji. Ale nic nie świadczyłoby o tym, że mogą stać się zabójczą bronią. Pierre pocałował moją dłoń i patrzył mi prosto w oczy. One stały się inne... kocie. Westchnęłam. Uśmiechnął się. Po chwili jedną ręką mocniej mnie złapał, a drugą trzymał przede mną. Patrzyłam, niczym urzeczona, jak jego palce się zmieniają. Tak po prostu zaczęły się wydłużać paznokcie, zmieniając się w niebezpieczne szpony. Pozwolił mi ich dotykać. – Jak...?

- To nasza natura. Druga natura. Kiedy czujesz się zagrożona, pozwalasz przejąć ciało swojej drugiej stronie osobowości, tego kim jesteś, a ona wykorzystuje to, co dała jej natura. Niektórzy potrafią zmieniać się całkowicie w bliskie swemu sercu zwierzę. Inni, jak Ty, nie potrafisz w pełni przyjąć kształtu, ale nauczyłaś się zmieniać połowicznie. Są też tacy, jak ja... nazywamy się Omegami i nosimy w sobie kilka stworzeń.

- Kilka stworzeń? – pytałam, wciąż gładząc jego szpony.

- Moim podstawowym zwierzęciem jest kotowy. Ale mam w sobie także wilka, niedźwiedzia, sokoła. Mogę zmieniać się w każdego z nich. To dla nas naturalne... Dla ciebie też powinno. Nie musisz się tego bać.

- Chcę zobaczyć. Chcę zobaczyć przemianę. Całą. – przez chwilę mi się przyglądał. Po czym zawołał Jurija. Tego akurat się nie spodziwałam. – On też? – Pierre tylko się zaśmiał. Spojrzał na swojego szefa ochrony z błyskiem w oku.

T R U C E  - 03 City's TrilogyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz