Rozdział 15

249 23 5
                                    

Światła oślepiły mnie na moment, tuż po przekroczeniu progu. Wejście do tej wielkiej sali z ciemności szatni sprawiało, że prawie każdy zatrzymywał się w miejscu na moment, by przyzwyczaić wzrok. Poczułam rękę Jurija na moich plecach, jak dawał mi do zrozumienia, że jest tuż za mną i nie mam czego się obawiać, ale też, że powinnam ruszyć do przodu, bo zatarasowałam wejście. Jada wyskoczyła naprzód nie czekając wcale na nas. Jak gdyby chciała pokazać się pierwsza. Ubrana w krótką, sukienkę, która falowała wokół jej bioder. Ja uznałam, że mi przydadzą się spodnie i gorset. Nie chciałam ubierać sukienki, bo do niej musiałabym dobrać szpilki, których tak bardzo nie znosiłam. I choć Jada próbowała namówić mnie na kupno wiele sukienek, ja wybrałam dopasowane czarne spodnie, przypominające skórzane oraz oliwkowy top ze skórzanymi paskami w talii, dzięki którym moja talia wyglądała na jeszcze węższą. Włosy spięłam w wysoka kitkę z tyłu głowy, pozwalając pojedynczym kosmykom otulić mi twarz. I choć Jada wyglądała reprezentacyjnie, ja czułam się swobodnie w tym stroju.

Rozglądałam się po ogromnej sali, szukając miejsca, gdzie pobiegła Jada i gdzie jest reszta towarzystwa. Jurij już przed wejściem zapowiedział, że będzie przy mnie przez całą noc i mam niczego się nie obawiać, a jeśli poczuję się źle lub dziwnie, mam natychmiast mu o tym powiedzieć. Odniosłam jednak wrażenie, że mówił mi to z dobroci i faktycznie martwił się tą nocą, a nie dlatego, że miał być z rozkazu moją osobistą ochroną. Widziałam przez moment obawę w jego oczach. Dwa razy pytał, czy na pewno chcę iść dziś do klubu. Nie rozumiałam, dlaczego tak się martwił tym wyjściem i dlaczego Jada go tak strofowała za te przejawy obaw. Czyżby jednak coś się działo, o czym nikt mi nie chciał powiedzieć?

Jurij dotknął mojego ramienia, a gdy odwróciłam głowę, pokazał palcem kąt sali, gdzie ustawione były połączone stoliki oraz dwie loże. Były wypełnione po brzegi. Ale zobaczyłam Jadę, która stała bardzo blisko Pierre, który nie zwracał jednak na to uwagi, zajęty rozmową z jakimś mężczyzną.

- Jurij... - przybliżyłam się do ochroniarza tak, by móc mu powiedzieć na ucho. Przy tym hałasie nie było możliwości normalnej rozmowy. – Kim jest ten mężczyzna przy Pierre i Jadzie?

- To pan Milford, z którym właśnie zakończyliśmy negocjacje i podpisaliśmy lukratywny dla nas kontrakt. – uśmiechnął się nieco w kąciku, choć nie widziałam radości w jego oczach. A zatem nie był aż takim zwolennikiem interesów swego pana? Spojrzałam raz jeszcze w tamtym kierunku. Mężczyznę ucałowała dziewczyna, która była bardzo podobna do czarnulki z kawiarni. Teraz ubrana w bardzo krótką, czarną sukienkę. Widziałam także wzrok Pierre, gdy ją oglądał z góry na dół, z lubieżnym uśmiechem. Wolałam tego jednak nie widzieć.

- A ta dziewczyna? Kim ona jest?

- To córka pana Milforda, Amanda. Jej ojciec postawił sobie za cel wydać ją dobrze za mąż, więc proponowałbym trzymać narzeczonego z daleka od córki Duncana.

- Duncana?! – zapytałam, czując drżenie swojego ciała. To imię mi coś mówiło, choć nie do końca wiedziałam co. Obawiałam się go z jakiegoś powodu.

- Tak ma na imię pan Milford. Duncan Milford z Dale. – poczułam, jak zawartość żołądka podchodzi mi do gardła. Jurij spojrzał na mnie uważniej. – Zbladłaś.

- Muszę do łazienki. – wyszeptałam nie wiedząc nawet, czy to usłyszał. Zobaczyłam obok na ścianie strzałkę ze znakiem łazienki. Udałam się w szybko w tamtym kierunku, zostawiając swoją ochronę z daleka za sobą.

Wypadłam na zewnątrz. Przy łazienkach była zbyt duża kolejna, a ja potrzebowałam natychmiast schronić się w jakimś miejscu. Moje ciało reagowało bez mojej woli. Ukryłam się za kontenerem śmieci i zwróciłam cały dzisiejszy dzień. Czułam, jak nie tylko moje ciało drży od torsji, ale także z paniki. Oblewał mnie zimny pot, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Przysiadłam przy ścianie, mocno obejmując się za nogi. Przed oczami miałam dziwne obrazy. Prześwity jakiś łańcuchów i zapachu krwi. Ciemne kamienie i niewolnicy z metalowymi obręczami na szyi, wykonujący każde polecenie Duncana. Widziałam metalowe pręty i kamienie, pasujące do obrazu celi. Czy ja w niej byłam? Moje ciało pamiętało, mój mózg pokazywał mi to w obrazach. Wszystko jednak pojawiało się i znikało zbyt szybko, bym mogła się na tym skupić.

Trzasnęły mocno drzwi. Zadrżałam i skuliłam się jeszcze bardziej, choć i tak nikt nie mógł mnie zobaczyć. Słyszałam kroki.

- Boże, jak tu śmierdzi. – znałam ten kobiecy głos, ale nie potrafiłam go dopasować do twarzy. Wciąż byłam zbyt roztrojona po tych obrazach.

- Mów, czego tu chcesz. Wiesz, że nie powinnaś tu przyjeżdżać.

- Musiałam się z tobą zobaczyć, Duncanie. Wiesz, że nie mogę pojechać znów do Dale. Mark jest mało stabilny, Amanda to potwierdzi. Musimy się nim szybko zająć, nim popełni jakąś głupotę.

- Zajmę się tym, a ty powinnaś wracać i przypilnować Arthura, by nic nie zwęszył.

- Spokojnie, je mi z ręki. Teraz jest na spotkaniu, więc mogłam się wymknąć. Mam dość siedzenia w domu, Duncan. Obiecałeś mi...

- Miałaś zająć się nimi od samego początku. – wywarczał mężczyzna i usłyszałam, jak coś uderzyło o ścianę. Wyjrzałam lekko za kontenera. Zobaczyłam, jak pan Milford przyciska Lodową piękność do ściany, trzymając mocno za szyję. – Gdybyś nie spartoliła spraw od początku, nie potrzebowalibyśmy całej tej szopki.

- Wykonałam zadanie, tak jak chciałeś. Katheriny już nie ma. Ron jest wyłączony z gry, a stado jest bardzo osłabione i niezdolne do walki. To Mark spartolił sprawę zabijając moje dziecko. Nie musiało do tego dojść i oboje o tym wiemy.

- Dostanie za swoje, o to się nie martw. – po czym wbił się w jej usta, w namiętnym, wręcz każącym pocałunku. Nie rozumiałam do końca, czego jestem świadkiem. – Teraz, skoro mamy już podpisany kontrakt, mogę wejść na teren City i zająć się naszymi sprawami. Ty musisz utrzymać Arthura z daleka. Poudawaj jeszcze trochę.

- Nie musze się trudzić za bardzo – uśmiechnęła się, przybliżając swoje ciało do mężczyzny. Ocierała się o niego, prosząc. – Arthur jest rozkojarzony i ciężko mu zapanować nad sobą. Zwłaszcza teraz, gdy nie mają połączenia. Co właściwie się stało? – Duncan zaśmiał się, a ja poczułam ponowny, nieprzyjemny dreszcz.

- To te nowe syntetyczne narkotyki. Podawał je w sporej dawce, wiec namieszał jej w głowie. Dopóki nie zacznie sobie przypominać, nie będzie połączenia. Teraz przestał niestety, bo chce spłodzić sobie tego pieprzonego potomka. Gdybym wiedział, zażądałbym za nią znacznie więcej.

- Pogadaj z nim, gdy przestanie pieprzyć Jadę w korytarzu. Niech uważa na nią, bo nie jest stabilna. Amanda ją dziś widziała, jak obserwowała ich stolik. – ale mężczyzna tylko mruknął i znów ją pocałował. Odwrócił ją twarzą do ściany i podwinął spódnicę. Wbił się jednym, gwałtownym ruchem. Kobieta krzyknęła, ale po chwili na jej obliczu widziałam błogość.

Czy oni rozmawiali o mnie? I o jakim Arthurze? Znałam to imię. Skuliłam się ponownie za kontenerem i próbowałam zasłonić uszy, by nie słyszeć dźwięków, jakie wydawali. Czy właśnie w tym samym czasie Jada się z kimś pieprzyła? Z Pierre? Czułam, że mdłości wracają.

Kim są ci ludzie i dlaczego życie innych ma dla nich tak małe znaczenie? Musiałam się stąd wydostać i to jak najszybciej.

.........................................................................................................................................................

Mam nadzieję, że ten rozdział rozwiał wiele Waszych wątpliwości, a z pewnością odpowiedział na pytania dotyczące działalności Pierre z Duncanem, co działo się z Laną, kim jest Lodowa Piękność i co się stało z Katheriną w lochach, czy nieco więcej informacji odnośnie wypadku/zamachu z końcówki drugiego tomu. Jak wspomniałam, od tego rozdziału akcja nabierze tempa :) 

Dziękuję i z bohaterami Truce spotkamy się już za tydzień ♥ 

T R U C E  - 03 City's TrilogyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz