Kolacja

452 40 77
                                    

Pov. Rody

Obudziłem się ze strasznym bólem głowy, który uniemożliwił mi trzeźwe określenie sytuacji przez pierwszą minutę. Na szczęście powoli odzyskiwałem przytomność i umiejętność ocenienia sytuacji w której się znajdywałem. Rozejrzałem się wokoło i rozpoznałem znajome mi miejsce. Byłem w domu Vincenta, siedząc przy stoliku na którym znajdował się wysoki wazon z dwiema czerwonymi różami w środku, a obok wazonu złoty świecznik z czerwonymi świeczkami. Światło było zgaszone, a jedynym oświetleniem były świeczki i lampa stojąca przy ścianie po mojej lewej stronie. Pomimo ograniczonej widoczności, byłem w stanie rozpoznać, że znajdowałem się w jadalni połączonej z kuchnią. Nagle zdałem sobie, że słyszę coś za sobą, coś jakby odgłosy smażenia?

Zaciekawiony źródłem dźwięku, postanowiłem się odwrócić, jednak z jakiegoś powodu nie byłem w stanie. Coś powstrzymywało moje ciało od odwrócenia się. Spojrzałem w dół. Moje torso i ręce były przywiązane do oparcia krzesła, a nogi były związane razem. W tym momencie też przypomniało mi się jak znalazłem się w tej sytuacji. I przez kogo.

-Vince...

Cicho wypowiedziałem jego imię w niedowierzeniu, a moje ciało zdawało się być sparaliżowane przez nagłą realizację. Nagle usłyszałem delikatny dźwięk odkładania czegoś metalowego, a następnie kroki zbliżające się w moją stronę. On cały czas tam był. A teraz szedł do mnie. Poczułem delikatny dotyk z tyłu mojej głowy.

-Oh, wreszcie się obudziłeś. Jak cudownie.- Vincent stanął obok mnie, zanurzając palce w moje rude włosy. Jego głos jak zawsze był zimny, ale w jakimś stopniu brzmiał uspokajająco.

Wbrew swojej własnej woli, patrzyłem na niego, nie dlatego, że mi kazał, a dlatego, że nie byłem w stanie patrzeć w żadnym innym kierunku. Mój wzrok był przykuty na jego bladej twarzy, na której teraz malował się delikatny uśmiech, a ciemne oczy przyprawiały mnie o dreszcze. Czułem się jakby dwa zupełnie przeciwne odczucia uderzały we mnie jednocześnie. To wszystko odbierało mi mowę.

-Poczekaj jeszcze chwilę, już prawie skończyłem.

Vincent powoli zabrał dłoń z mojej głowy i spokojnie wrócił do kuchni. W moim umyśle zaczęły się pojawiać różne pytania. Dlaczego tu jestem? Co się dzieje? Potrzebowałem odpowiedzi, a tylko jedna osoba była w stanie mi je zagwarantować.

-Vincent.. Co ty robisz?..- zapytałem cicho, ale tak, żeby czarnowłosy mnie usłyszał.

-Nie przeszkadzaj mi, Rody.- usłyszałem niemalże od razu. -Za chwilę wszystko ci wytłumaczę.

Jego odpowiedź trochę mnie zdenerwowała, ale nie miałem zbyt wiele opcji w tym momencie. Jedyne co mi pozostało to posłuchać się go i czekać. Więc czekałem i wcale nie minęło dużo czasu, zanim ponownie do mnie podszedł, tym razem z czymś w dłoniach.

Mój były szef postawił przede mną talerz z czymś co wyglądało jak smażona świeca wołowa, która pachniała znacznie lepiej niż większość potraw które przyrządzał do tej pory. Zaraz po postawieniu jedzenia i sztućców, zabrał się za rozwiązywanie liny, która przytrzymywała moje torso i ręce. Gdy w końcu opadła poczułem ulgę i dopiero teraz zauważyłem jak bardzo ucisk utrudniał mi oddychanie. Wziąłem głęboki oddech, a Vince rzucił linę kawałek dalej, po czym stanął obok mnie.

-Wina?- spokojny ton głosu Vincenta z jakiegoś powodu ponownie mnie zaskoczył. To wszystko wydawało się takie dziwne...

-Nie, dzięki..- Gdy tylko odmówiłem, mężczyzna usiadł na krześle przede mną. -Vince... O co chodzi? Co ty właściwie robisz?

Byłem zdezorientowany, domagałem się odpowiedzi. Doskonale wiedziałem, że chłopak siedzący naprzeciwko nie był najnormalniejszy, ale musiał mieć jakieś motywy dla swojego zachowania. Jego nieprzewidywalność już nie pierwszy raz mnie intrygowała, ale jednocześnie niezwykle przerażała. Vincent westchnął.

-Rody, uznajmy narazie, że jest to taka mała forma przeprosin. Za wszystko.-

-Ale przecież nie musisz mnie za nic przepraszać, no chyba, że chodzi ci o to uderzenie w głowę, albo za nie powiedzenie mi o co chodzi z tobą i Manon-

-Po prostu za wszystko.- Vince mi przerwał, po czym wskazał dłonią na talerz. -Częstuj się, myślę, że tym razem ci zasmakuje.

Spojrzałem na jedzenie, które podał mi Vincent. Wyglądało i pachniało bardzo dobrze, a poza tym nie chciałem być nie miły, skoro jedzenie to miało służyć jako przeprosiny. Wziąłem do rąk sztućce i odkroiłem kawałek mięsa, po czym go spróbowałem. Nie było złe, a nawet było lepsze niż cokolwiek co do tej pory próbowałem od Vincenta. W ogóle nie czułem gorzkiego smaku, którego wręcz nie cierpię, jednak i tak nie byłem fanem wykwintnego jedzenia. Vincent patrzył w moim kierunku, widocznie wyczekując mojej reakcji.

-Naprawdę dobre. Pomimo tego, że nie przepadam za drogim czy wykwintnym jedzeniem, to naprawdę mi smakuje.- powiedziałem szczerze, a ten drugi lekko się uśmiechnął.

-Cieszę się.

Pomiędzy nami zapadła chwilowa cisza, podczas której uświadomiłem sobie, że faktycznie jestem głodny. Postanowiłem przyjąć posiłek, który przygotował dla mnie Vincent, ciesząc się, że jakakolwiek potrawa przez niego przygotowana choć trochę przypadła mi do gustu.

-A więc.. dlaczego mnie związałeś? To chyba nie jest częścią tych przeprosin.

-Nie, oczywiscie, że nie.- mężczyzna przez chwilę milczał. -Można powiedzieć, że trochę spanikowałem i nie wiedziałem jak zareagujesz po tym jak cie uderzyłem.

-Jasne, rozumiem. To mogę odwiązać swoje nogi?

-Ah, no tak, zapomniałem. Pozwól, że ja to zrobię.

Vince wstał ze swojego krzesła i podszedł do mnie. Trochę się zdziwiłem, że chciał sam to zrobić, ale pozwoliłem mu na to. Odwróciłem się w jego stronę a on uklęknął na jednym kolanie, biorąc w dłoń linę, którą sprawnie zaczął rozwiązywać. W przeciągu kilku sekund moje nogi były wolne od ucisku i mogłem już nimi swobodnie poruszać, a lina została odłożona obok krzesła. Vincent, dalej klęcząc, spojrzał na mnie.

-Lepiej?

-Tak, dzięki, ale mogłem to zrobić sam.

-Ale nie musiałeś.

Czarnowłosy wstał i wrócił z powrotem na swoje krzesło. Gdy tylko usiadł, do mojej głowy wpadło następne pytanie.

-Czemu przygotowałeś jedzenie tylko dla mnie? Też powinieneś coś zjeść.

-Dobrze wiesz, że nienawidzę jeść, ważne jest to, że ty jesteś teraz zadowolony.- Vince wydawał się lekko poddenerwowany tym tematem.

-No dobrze, ale pomimo tego i tak powinieneś jeść. To jest ważne dla twojego zdrowia-

-Jem tyle ile potrzebuje Rody, nie musisz się martwić.

W tym momencie uznałem, że lepiej nie kontynuować tego tematu, tylko pogodzić się z tym co jest. Zauważyłem też, że już ponad połowa dania podanego przez młodszego mężczyznę zniknęła z talerza. Nie wiem dlaczego, ale to mi o czymś przypomniało.

-A właśnie, co naszyjnik Manon robił w chłodni? W dodatku...- zawachałem się. -cały we krwi?

Vincent wydawał się być zaskoczony tym pytaniem, a także w pewien sposób zmieszany. Chwilę nie odpowiadał, jakby nie był pewny co w tym momencie powiedzieć. Cały czas patrzył na mnie.

-Jesteś bystry Rody, napewno prędzej czy później sam wszystko zrozumiesz.

Nieusatysfakcjonowany odpowiedzą, westchnąłem, musząc pogodzić się z tajemniczością chłopaka, który po chwili znowu się odezwał.

-Słuchaj, wiem, że wcześniej mówiłeś, że odchodzisz i w ogóle, ale czy jesteś pewny?

Jego słowa dały mi do myślenia, a po chwili zastanowienia odpowiedziałem.

-Teraz jak o tym myślę.. mówiłeś, że pozycja jest dalej aktualna, prawda?

Vincent przytaknął, a ja znałem już swój wybór.

-W takim razie zostaje.

Wybacz Mi (Dead Plate)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz