Kłutnie i sekrety

336 27 51
                                    

(szybka notka przed rozdziałem, Louis czyta się Lułi, więc nie odmienia się Louis'a/Louis'owi tylko Louis'ego/Louis'emu :3 ik to dziwnie wygląda no ale co zrobić. Miłego czytania <3)

Pov. Rody

Tak jak prosił mnie Vincent, następnego dnia pojawiłem się w pracy. Tak naprawdę to jego prośba spadła mi z nieba, bo przez sytuacje z poprzedniego tygodnia w ogóle nie skupiłem się na szukaniu nowej pracy, a pracowanie w La Gueule de Saturne wcale nie było takie złe.

W restauracji pojawiłem się chwilę przed czasem, a gdy wszedłem zastałem mojego szefa rozmawiającego z mężczyzną ubranym w taki sam strój kelnerski co ja. Niemalże od razu zorientowałem się, że musiał być to kelner, którego zastąpywałem  przez ostatnie dwa tygodnie. Gdy tylko mnie zobaczył, wydał się być lekko oburzony. Spojrzał na Vincenta chłodnym wzrokiem.

-Czy nie wyrażałem się jasno przez ostatnie kilka dni? Miało go tu już nie być.

-Nie jesteś tutaj szefem i to nie ty tutaj decydujesz o tym kto ma zostać a kto nie. A jak dalej będziesz miał takie nastawienie to wylecisz.

-Obaj wiemy, że byś tego nie chciał, Vince.

-Jasne..- brunet spojrzał w moją stronę -Rody, podejdź tu.

-O co chodzi szefie?- zapytałem podchodząc w kierunku dwóch mężczyzn.

-To jest Louis, zastępowałeś go przez ostatnie dwa tygodnie, a teraz będziecie pracować razem. Nie obchodzi mnie jakie będą wasze relacje, macie współpracować i oczekuje od was, że wszystko będzie dużo bardziej produktywne niż do tej pory. Nie chcę widzieć ani jednego niezadowolonego klienta dzisiaj, jasne?

-Oczywiście!- powiedziałem pierwszy.

-Jasne, Vince..- Louis wydawał się być mało zainteresowany tym co właśnie powiedział nasz szef. Już wiedziałem, że współpraca z nim nie będzie przyjemna.

Przyjrzałem się mu trochę bardziej i musiałem przyznać, że jego wygląd naprawdę pasował do jego posady. Był niewiele wyższy odemnie, miał ciemne brązowe włosy zaczesane do tyłu i ciemne szare oczy. Jego wygląd zdawał się być profesjonalny, a zarazem w jakimś stopniu łagodny. Był też dość szczupły ale nie tak bardzo jak Vincent. Zdawało mi się jakbym patrzył na przeciwieństwo samego siebie.

-Dobra, a teraz brać się do roboty. Nie pozabijajcie się przy okazji.

Po tych słowach brunet poszedł w stronę kuchni, a ja nie miałem pojęcia czy mówił dosłownie czy w przenośni. Po ostatnich wydarzeniach niczego nie byłem pewien co do niego. Zostałem sam na sam z drugim kelnerem co wywołało u mnie z jakiegoś powodu dyskomfort.

-Skoro już tu jesteś to przynajmniej się na coś przydasz. Ty masz się zajmować głównie sprzątaniem, nie zamierzam się pierdolić z brudem podczas, gdy ktoś inny może to robić.

-Zawsze jesteś taki arogancki?- już go nie lubiłem.

-A bo ja wiem? Twój interes?

Na szczęście w bistro zaczęli pojawiać się klienci, więc nie mieliśmy czasu na dalsze rozmowy, czy raczej mógłbym powiedzieć sprzeczki. Wolałem nie wchodzić w drogę Louis'emu, więc tak jak mi powiedział, zajmowałem się głównie sprzątaniem po klientach i wynoszeniem śmieci. Nie podobało mi się to, że sam musiałem to robić, ale wiedziałem, że sprzeciwianie się teraz nie ma sensu.

Louis dużo lepiej i szybciej radził sobie ze wszystkim niż ja sam i chyba zacząłem rozumieć czego Vincent tak naprawdę oczekiwał przez "profesjonalizm". Przez większość dnia nie zamienialiśmy z szatynem słowa, a jedynie co jakiś czas komentował to co robię. Wydawało się jakby mógł znaleźć milion błędów w każdym moim ruchu, ale starałem się ignorować każde jego słowo. W pewnym momencie zostałem uratowany przed kolejnymi minutami pozostania z nim w jednym pomieszczeniu.

-Rody- Vince zwrócił moją uwagę na siebie -Przyjdź do mojego gabinetu.

Tak jak mój szef miał w zwyczaju, nie raczył nawet spojrzeć czy za nim idę, tylko po prostu skierował się do swojego biura. Ja natomiast niemalże od razu ruszyłem za nim, czując się jakby mnie właśnie uratował. Wszedłem do ciemnego pomieszczenia, gdzie Vincent stał niespokojny.

-O co chodzi?- zapytałem od razu.

Brunet podszedł do mnie i spojrzał na mnie, biorąc głębi wdech.

-Przepraszam cię Rody. Ja po prostu już z nim nie wytrzymuję.

-Ale przecież nie ma problemu, widzę, że jest denerwujący, ale chyba da się z nim żyć.

-Nie. To nie chodzi o to, że jest denerwujący, po prostu..- Vince wydawał się niemalże zdesperowany, co było wręcz szokujące dla mnie. -Nie powinienem był w ogóle cię prosić o to abyś został.

-I tak nie mam innej pracy, więc zostanę tak długo jak potrzebujesz.

Vincent przez chwilę się nie odzywał i tylko patrzył na mnie z ustami wykrzywionymi w dół.

-Jasne, ale pamiętaj, że w każdej chwili możesz odejść.

-Dlaczego w ogóle miałbym odejść? Jeszcze w dodatku przez kogoś takiego jak Louis?

-Mam nadzieję, że nie będziesz musiał zrozumieć tego wszystkiego, jak narazie i tak dobrze ci idzie. Po prostu nie sprzeciwiaj mu się i będzie dobrze.

Nie miałem pojęcia o co mogło chodzić mojemu szefowi, ale w pewnym momencie do głowy wpadła mi pewna myśl.

-Czy on jest agresywny? Ma jakieś problemy ze sobą, że aż tak się boisz?

-Myślę, że można tak powiedzieć. A teraz wracaj do pracy.

-Jasne, ale masz mi to wszystko potem wytłumaczyć.

-Uwierz mi, że nie chcesz..

* * *

Po zakończonej pracy zamiast skierować się prosto do domu, zostałem jeszcze na chwilę w bistro. Chciałem porozmawiać z Vincentem na temat tego co mówił o Luois'm, a także dlaczego wydawał się taki zmartwiony o mnie. Dokończyłem jeszcze dodatkowe porządki w restauracji, a od razu po tym miałem zamiar skierować się do biura mojego szefa.

Nagle usłyszałem głośne uderzenie, po którym odrazu nastąpiło kilka mniejszych. Doszedłem do wniosku, że dźwięk dochodził z gabinetu Vince'a, więc od razu pobiegłem w tamtą stronę. Gdy podbiegałem już do drzwi, z gabinetu wyszedł nie kto inny jak Louis, który delikatnie się uśmiechał. Nie był to pogodny uśmiech, a uśmiech pełen dumy.

-Rody? Co ty tu jeszcze robisz? Nie wracasz do domu?- zapytał się mnie blokując przejście do ciemnego pomieszczenia.

-Chciałem zamienić słówko z Vincentem, jest w biurze?

-Jasne, tylko nie pytaj o zbyt dużo. Wiedza potrafi być zgubna.

Po tych słowach szatyn odszedł, udostępniając mi przejście. Z każdym jego słowem wydawał mi się coraz bardziej dziwny, ale nie zastanawiałem się nad tym długo. Po prostu wszedłem do biura, gdzie zobaczyłem Vincenta podnoszącego książki, które widocznie pospadały z regału. Czy to było źródło tych głośnych uderzeń?

-Vince, co tu się stało?- odezwałem się, a brunet zwrócił na mnie uwagę i stanął prosto.

-Uh.. Nic wielkiego, nie musisz się tym martwić.

Mężczyzna zajął się dalszym układaniem książek, a ja w tym czasie patrzyłem na niego. Wtedy też dostrzegłem, że kącik jego ust jest rozcięty, a skroń i bok kości policzkowej zaczerwienione, jakby świeżo obite. Zmartwiło mnie to.

-Czy on się na tobie wyżywa?..- zapytałem przestraszony, a Vincent spojrzał na mnie ze zdziwionym wyrazem twarzy.

-Co? Nie, skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?

-Twoja twarz..

Vince dotknął boku swojej twarzy i skrzywił się, gdy tylko to zrobił, najwidoczniej przez obicia na boku twarzy.

-Po postu idź do domu, Rody. Pogadamy jutro.

-Ale..

-Powiedziałem pogadamy jutro.

-Jasne, szefie..

Wybacz Mi (Dead Plate)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz