Rozdział 6

103 3 0
                                    

9 lat wcześniej

Nie widziałem Sachiko od jakichś trzy miesięcy. Dla mnie każdy z tych dni wyglądał niemalże tak samo. Siedziałem w celi. Jak zapowiedział Dimitri, codziennie wychodziłem oglądać to popaprane nagranie, które po czasie przestało robić na mnie wrażenie. Przez pierwsze tygodnie codziennie pytałem, gdzie jest Tsuki. Czy jest bezpieczna. Ani razu nie dostałem odpowiedzi. W końcu przestałem pytać.

Przychodzili do mnie różni ludzie. Dimitri pozwalał im robić ze mną wszystko. Byłem bity pięściami, pejczami, nahajkami z drutem w środku, gumowymi pałkami, stalowymi prętami. Kopali mnie, podtapiali zanurzając mogą głowę w wodzie, lub wlewając mi ją w dużych ilościach do nosa. Podduszali mnie nakładając plastikowe worki na głowę, lub zaciskając linę na mojej szyi. Razili mnie prądem elektrycznym z paralizatorów, przypalali moje ciało papierosami, czy innymi rozżarzonymi przedmiotami.

Nie pozwalano mi się umyć, więc moje ubrania były całe we krwi, pocie, ślinie, wymiotach, wszystkim. Moje włosy były posklejane od krwi. Od czasu do czasu zajrzała do mnie sanitariuszka, by opatrzyć co poważniejsze rany.

Przeszedłem tutaj przez kilka etapów. Pierwszym była chęć ucieczki. Rozmyślałem, kombinowałem, planowałem. Później przyszedł etap, kiedy chciałem, żeby moje męki się skończyły. Chciałem umrzeć, liczyłem na to, że każde tortury jakie mnie spotykały, będą tymi ostatnimi. Że któryś z moich oprawców przesadzi i skróci moje cierpienia. Później przyszedł trzeci etap, w którym znajdowałem się obecnie.

Nauczyłem się znosić ból fizyczny. To nie tak, że przestało boleć mnie to, co mi robili, albo, że zaczęło być to dla mnie przyjemne. Wciąż bolało. Ale ja przestałem panikować otrzymując kolejne ciosy. Pogodziłem się z tym, że muszę je znosić. Ból stał się dla mnie codziennością. Dźwięk kroków przy mojej celi przestał napawać mnie obawą. Coś, co odpowiadało za strach w psychice, w mojej po prostu się wyłączyło. Co prawda od dziecka nie bałem się przyjmować ciosów, ale znoszenie tych tortur to był zupełnie inny wymiar. Jednak i to z czasem przyszło.

Jeszcze dwa miesiące temu patrzyłem na swoich oprawców błagalnym wzrokiem, krzyczałem, wyrywałem się. Dawałem im satysfakcję. Moje reakcje ich cieszyły. Teraz, cóż. Teraz to ja odczuwałem satysfakcję, kiedy nie reagowałem w żaden sposób na ich starania. Kiedy lekceważąco patrzyłem im prosto w oczy. W ich przepełnione wściekłością oczy.

Koniec końców wiedziałem, że to ja jestem przegranym. Chcieli zabić moją duszę i to zrobili.

Dwóch mężczyzn zakuło mnie w kajdanki i wyprowadziło z celi. Byłem niemało zaskoczony, kiedy okazało się, że wychodzimy z podziemi, w których znajdowałem się łącznie około czterech miesięcy. Światło słoneczne wpadało tutaj przez okna, co okazało się dla mnie fizycznie bolesne. Odzwyczaiłem się od widoku słońca.

Wyprowadzili mnie z budynku. Ostatnio, kiedy byłem na zewnątrz, zaczynała się jesień. Teraz panował środek zimy. Przeszła mi przez myśl próba ucieczki, ale wtedy pomyślałem o niej. Mogła wciąż żyć. Mogła potrzebować mojej pomocy. Musiałem dowiedzieć się, co się z nią dzieje, nawet jeśli miałem tym samym stracić swoją jedyną okazję.

Wepchnęli mnie do samochodu. Jeden z ich usiadł obok mnie, drugi za kierownicą. Kierowca zamknął zamek centralny za pomocą guzika zamontowanego w swoich drzwiach.

Ruszyliśmy, a ja poczułem się niepewnie. Zorientowałem się, co wzbudziło we mnie obawę. Miałem skute ręce za plecami, więc nie mogłem zrobić tego samodzielnie. Przez chwilę walczyłem z myślami, aż w końcu się przemogłem.

- Mógłby mi Pan zapiąć pas? - Zwróciłem się do mężczyzny siedzącego obok mnie, patrząc wciąż na zagłówek przed sobą. Byłem przekonany, że chłop patrzy na mnie jak na idiotę w tym momencie. Nie zdziwiłoby mnie to. Zachciało mi się śmiać. Przygryzłem dolną wargę, by nie pokazać uśmiechu. Parodia.

DawnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz