~ Głupia, brzydka, ale silna

29 4 4
                                    

Naprawdę rzadko kiedy mi się zdarza, że nie dochodzę do siebie, po gwałtownej radości. Właściwie to nigdy dotąd jej nie doświadczyłam. Ale teraz... Po prostu odpłynęłam. Nie przejmowałam się niczym. Nawet nie zauważyłam, kiedy Lawinia i Agnes wyszły. Ten dzień był moim najlepszym w życiu.

Ogarnęłam się dopiero po piętnastu minutach. Usiadłam na łóżku, rozglądając się wokoło. Uśmiech ani na chwilę nie schodził mi z twarzy. Następnie zajęłam się za fotel. Szybko podbiegłam do niego i zaczęłam dotykać leżące na nim, puchate poduszki. Rozkoszowałam się wszystkim wokoło i po raz pierwszy w moim życiu, zaczęłam odczuwać z niego radość. W sierocińcu nie można było odczuwać radości dosłownie z niczego. Wtedy po prostu trzeba było być.

Nie widzieć sensu życia.

One i tak się nigdy o nas nie martwiły. Wiele z nas, już popełniło samobójstwo. Wiele z nas już nie miało żadnej nadziei. Ale ja cały czas wierzyłam. I to mi się opłaciło. Teraz miałam mieć rekompensatę, za wszystkie dni spędzone w sierocińcu. Choć za etui mojego telefonu nadal była żyletka,  wiedziałam, że nie będę musiała jej już używać. Wiedziałam, że czeka mnie lepsza przyszłość.

Zajęłam się za wypakowywanie moich rzeczy. Nie było ich zbyt wiele. Kilka spodni, bluzek, bluz, dwie pary butów, szkicownik, ołówki... I mój telefon. Przyjrzałam się jemu i wyjęłam z case'a żyletkę. Miałam zamiar ją wyrzucić. I zapomnieć o wszystkim. Jednak zamiast tego, zapatrzyłam się na nią. Zaczęło mi się wszystko przypominać. Jak zamknęłam się w jednej z kabin naszych toalet. I cięłam, cięłam i płakałam. Ciągle powtarzając słowa jednej z opiekunek.

Że nie znaczę nic.

Że jestem jakąś przybłędą.

Że jestem głupia, a w dodatku brzydka.

Że ja też powinnam wsiąść do tego samolotu, jak moja rodzina, kiedy miałam kilka miesięcy.

I zginąć. Jak oni.

Łzy zaczęły mi cieknąć po policzkach. Nim się obejrzałam, rozpłakałam się na dobre. Położyłam się na łóżku, zostawiając stertę ubrań na podłodze. Próbowałam zagłuszyć mój płacz poduszką, jednak z marnym skutkiem.

Nagle zebrała się we mnie złość, pomieszana z odwagą. O nie. Nie będę płakać w mój najlepszy dzień życia. Byle kto mi go nie zepsuje.

Stanęłam przy lustrze od mojej toaletki. Wyglądałam okropnie, jednak nie zraziło mnie to.

Nie znaczę nic. Jestem przybłędą. Jestem głupia i brzydka. Ale mam rodzinę, która mnie kocha. Jestem silna i potrafię zmagać się z życiem. Jakaś byle opiekunka... - przy tych słowach podeszłam do kosza i splunęłam do niego. - nie będzie mi wytykać moich wad!

Po wypowiedzeniu tego wszystkiego, poczułam się znacznie lepiej. Poczułam się silna i pewna siebie. Poczułam się wolna. Wolna od moich wszystkich złych myśli.

Żeby zatuszować mój niedawny płacz, nałożyłam trochę korektora na mój nos i pod oczy. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Pokochałam życie.

Postanowiłam pójść do Lawinii i Agnes, tak po prostu. Żeby wiedzieć, że są przy mnie. Żeby je przytulić.

Zeszłam na dół, do salonu, gdzie zastałam tylko jedną z sióstr. Agnes piła kawę i w chwili gdy przyszłam, uśmiechnęła się do mnie serdecznie, zapraszając na kanapę.

- Hej Aurelko! Jak twój nowy... - po chwili przerwała i spojrzała się prosto w moje oczy. - Ty... Płakałaś?

No tak. Przecież nadal miałam zaczerwienione oczy. Mogłam to przemyśleć. Zarumieniłam się lekko, szybko jednak się pozbierałam.

- Tak, ale... - uśmiechnęłam się szeroko. - nic nie zepsuje mi tego dnia! Nawet opiekunka. Bardzo, bardzo wredna opiekunka, która nie zna mojej wartości. Nie martw się, Agnes.

Ta nic nie powiedziała, tylko wyciągnęła przed siebie ręce, zapraszając do uścisku. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, i przysunelam się do niej, by później zamknęła mnie w swoich ramionach.

~Adopted by LOVE [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz