6. Smok burzy

71 15 28
                                    

Naszedł moment wyjazdu do Akademii Niebiańskiego Lotosu. Mamoru ubrał purpurową szatę ze złotymi elementami, która została zawieszona na drewnianym parawanie. Proste rękawy luźno opadały wzdłuż rąk, herb klanu połyskiwał na plecach, a jasny pas obwiązał mocno wokół bioder. Zarzucił na plecy wcześniej przygotowany plecak i wyszedł z komnaty prosto na deszcz. Nałożył kaptur na głowę i ruszył, stawiając ostrożnie kroki, aby nie pośliznąć się na mokrej ścieżce. Intensywny deszcz zmieniał je i schody w płynące strumienie.

Nie zamierzał się z nikim żegnać. Rodzina dobrze wiedziała, o której była zbiórka. Co trzy lata procedura wyglądała tak samo. Poza nim będzie sześcioro przedstawicieli, opiekun i czterech eskortujących ich gwardzistów.

Skierował się na pastwiska wysunięte na wschód klanu. Groty w pobliskich skałach wykorzystano jako legowiska dla smoków burzy. Jak najszybciej udał się do jednej z nich. W środku zrzucił z głowy kaptur.

W skałach wyżłobiono wiele wnęk, które wyłożono gałęziami, liśćmi i mchem. Smoki uwielbiały się w nich wylegiwać, ale dziś większość z nich opuściła to miejsce, by szybować wśród błyskawic. Pozostały tylko te, które przygotowano do długiej podróży.

Nie zwracając na nikogo uwagi, Mamoru ruszył wzdłuż legowisk. Ledwie zrobił kilka kroków, a nadepnął na gałąź. Trzask łamania wydobył się spod buta, echem roznosząc się po jaskini. Spojrzał na nią z żalem, obwiniając za to, co się zaraz wydarzy.

Smoki podniosły głowy i zaryczały, otwierając paszcze. Jeden z nich, stojący blisko Mamoru, rozłożył poszarpane skrzydła. Pojawiły się na nich małe błyskawice, gotowe do wystrzelenia.

– Już, już, spokojnie.

Norio rozłożył ręce na boki, zasłaniając brata. Smok, widząc znajomą twarz, złożył skrzydła, ale nadal czujnie wpatrywał się w zagrożenie.

– To jeden z naszych. Znasz go przecież.

Stworzenie łypnęło tylko groźnie na Mamoru.

– Nic ci nie grozi. – Norio poklepał go po grzbiecie. Dopiero wtedy smok rozluźnił mięśnie i uderzył łbem o ramię pierwszego księcia, domagając się pieszczoty. Jego śliskie, czarne łuski zaczęły mienić się na fioletowo, kiedy przysunął się bliżej światła.

– W porządku?

Poczuł dłoń na ramieniu. Obok niego stanął Jun, którego włosy naelektryzowały się od nerwowych smoków. Pas w jego szacie zwierzchniej poluzował się znacząco, ale nie na tyle, aby ukazać ubrania pod spodem.

– Nic mi nie jest. – Mamoru zrzucił dłoń z ramienia. Dalej był obrażony za jego zachowanie w gorących źródłach. – Przepraszam za kłopot – dodał szybko, widząc niezadowolone spojrzenia osób w pobliżu.

– Daj spokój. – Norio wciąż poklepywał zadowolonego smoka po szyi. – Nie twoja wina.

Mamoru potarł nos, czując lekkie zażenowanie. To jego wina. Urodził się bez energii w rdzeniu, a przez to wiele zwierząt nie wyczuwało jego obecności, podobnie jak ludzie.

– Co tu robicie, tak właściwie? – zmienił niewygodny temat.

– Przyszliśmy się pożegnać. – Norio podszedł bliżej. Smok z powrotem ułożył się na legowisku. – Skoro rodzice nie zamierzają tego zrobić, to chociaż w nas miej wsparcie.

– I chciałem oddać twoją własność. – Jun podał Mamoru tabliczkę z pozwoleniem od prawowitego spadkobiercy.

– Najwyższa pora.

Nie ukrywał niezadowolenia. Natychmiast schował ją za pazuchę z obawy, że brat znów mu ją zabierze.

– A co do rodziców, to lepiej, że ich nie ma – zwrócił się do Norio. – Ojciec nie odzywa się do mnie, odkąd dał mi zgodę na reprezentowanie klanu, a matka znowu rozpacza całymi dniami.

Dokonać niemożliwegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz