Jest trzydziesty pierwszy października.
Mój ulubiony dzień w roku przypadł akurat na wtorek.
Uważam, że wtorek to zaraz po poniedziałku drugi najgorszy dzień tygodnia. Środa jest w porządku, bo widać już z niej weekend, natomiast wtorek jest całkowicie... nijaki.
Wracając, dziś jest trzydziesty pierwszy października.
Halloween.
Wciąż milczę.
Nie dość, że moje ulubione święto wypada właśnie prawie w środku tygodnia, to dodatkowo chyba nie mam co w nim liczyć na towarzystwo Sana.
Brunet już wczoraj poinformował mnie, że kolejny dzień znów będzie musiał spędził niemal w całości poza domem. Do godziny czternastej odbywa normalne zajęcia, w tym czeka go jedno zaliczenie, natomiast od piętnastej przejmuje już dyżur w uniwersyteckim szpitalu w ramach praktyk.
Yeosang oczywiście zaproponował swoją pomoc, a ja w sumie niezależnie od tego, czy tego chciałem, czy nie, musiałem się zgodzić.
Chciałem, oczywiście.
Wszystko było lepsze od samotnego przesiadywania w mieszkaniu. Co prawda Lady stawała się już coraz lepszą towarzyszką, jednak mimo wszystko jej dziwnie niepokojące spojrzenie, jakie posyłała mi, gdy głaskałem ją już byt długi czas, trochę mnie do niej zniechęcały.
Dlatego też jeżeli tylko mogłem, wybierałem towarzystwo Yeosanga. Nawet jeżeli wiązało się to z koniecznością półtorej godzinnej, męczącej rehabilitacji. Wszystko warte jest usatysfakcjonowanego uśmiechu Sana, a właśnie ten pojawiał się na jego ustach, gdy tylko chwaliłem się przed nim poczynionymi postępami.
Yeosang przyjechał po mnie o godzinie piętnastej. Nasze rehabilitacje zwykle miały miejsce w dni, w trakcie których Kang odbywał staż, czyli poniedziałki, środy i co drugi piątek. W pozostałe miał natomiast normalnie zajęcia na uczelni, które zwykle trwały do późnych godzin popołudniowych, co z kolei pokrywałoby się z porą mojej kroplówki. San bardzo tego przestrzegał. Dziś jednak Yeo postanowił zrobić dla mnie wyjątek, rezygnując z dwóch nieobowiązkowych, końcowych wykładów, które w jego mniemaniu i tak posługiwały mu tylko jako czas na drzemkę.
Wszedł do mieszkania akurat w idealnym momencie, gdyż wygłodniała kotka, skończyła pałaszować swój posiłek i usadowiła się na moich kolanach.
To był pierwszy domowy obowiązek, jaki otrzymałem od Sana, a jaki z największą starannością wykonuję. Po wielu prośbach, na pozwolenie zajmowania się czymkolwiek, Choi zgodził się, bym odpowiadał za porę obiadową zwierzęcia. W jego mniemaniu powinienem skupić się w pełni na wyzdrowieniu i nie obciążać dodatkowymi obowiązkami, ale co szkodzi, skoro siedząc samotnie w domu i tak nie mam co robić? Taki był mój argument, który ostatecznie przeważył w dyskusji.
A więc Lady polega teraz na mnie.
- Dzień dobry Woo, widzę że ten futrzasty potwór cię polubił - rzucił Kang, gdy tylko przekroczył próg kuchni.
San od czasu incydentu z Taesoo, nigdy nie odezwał się do mnie już tym przezwiskiem. Za każdym razem nazywał mnie "Youngie", co do złudzenia przypominało imię mojej siostry, jednak nie przeszkadzało mi to. Tak samo jak zdrobnienie "Woo" w ustach Kanga. Yeo znał całą sytuację, jednak nie był w nią na tyle wtajemniczony, by wiedzieć o tak drobnych szczegółach. Może to nawet i lepiej, gdyż dzięki temu nie kojarzyłem tego jednego słowa wyłącznie z osobą Lee i wszystkimi traumatycznymi wspomnieniami.
Traktowałem to jako jeden z elementów, który pozwala mi iść dalej, nie patrząc w przeszłość.
- Gratulacje, ja mieszkałem z nią pod jednym dachem przez prawie pięć lat, a syczała na mnie, gdy tylko za długo jej się przyglądałem - dodał, opadając na krzesło obok.
CZYTASZ
Amicus Ad Aras | woosan
FanficWciąż milczę. Pogrążony w milczeniu Wooyoung zaczyna dostrzegać w życiu sens. Tym sensem staje się dla niego Choi San - z pozoru prosty student medycyny, który okazał się być dla Junga kimś znacznie więcej niż tylko zwykłym opiekunem. Urocze dołeczk...