rozdział XIII

288 34 66
                                    

Święta były miłe.

Rzekłbym nawet, że bardzo miłe.

Może trochę dziwne, gdyż w czasie poprzednich nie byłem zbyt obecny, natomiast jeszcze wcześniejsze spędzałem w towarzystwie matki, siostry i niekiedy też babci (w zależności od jej specyficznego humoru). Nie powiem, że zwykle był to jakiś szczególny, jak to się często określa, "magiczny" czas, gdyż nie był. Przynajmniej nie dla mnie.

Ewakuowałem się z tego niewielkiego zbiorowiska, gdy tylko babcia po wypiciu czwartego kubka herbaty z westchnięciem tak głośnym, że było je słychać z pewnością u sąsiadów, podnosiła się z fotela, co miało oznaczać, że po wymianie kilku kolejnych boleśnie wypełnionych miłością, żelaznych uścisków, będzie zbierać się do domu. Youngmi zwykle robiła to jeszcze szybciej, nie czekając na uroczyste opuszczenie naszego domu przez staruszkę.

Oczywiście, towarzyszyły temu bardziej odświętne potrawy, były skromne dekoracje i nawet drobne upominki, mógłbym nawet rzec, że atmosfera była...specyficzna.

Bez przesady oczywiście.

Ale czy tęskniłem za tym, będąc teraz tutaj, razem z Sanem?

Spędzając z nim miłe chwile podczas dekorowania niewielkiego mieszkania pod czujnym okiem najlepszego dekoratora wnętrz w mieście, jakim była Lady?

Przygotowując wraz z nim skromną ilość potraw, którą później i tak wyłącznie on sam kosztował?

Niekoniecznie.

Nie. Niemal wcale.

Było mi tylko żal, że na rzecz mnie, on sam nie mógł spędzić tego czasu z własną rodziną. To znaczy to nie tak, że nie widział się z nią wcale. Jeden dzień po prostu zostawił mnie samego, podczas gdy on wybrał się w odwiedziny.

Nie trwało to długo, choć w moim odczuciu było prawdziwą wiecznością. Ale on tego potrzebował. A mi ciepło robiło się na duszy, gdy tylko po powrocie ze szczerym uśmiechem na ustach opowiadał mi jak pyszne dania przyrządziła jego mama, a jak zabawny sweterek ubrał jego tata i jakie bąki puszczał jego stary pies po tym jak przypadkiem udało mu się swędzić trochę ryby ze stołu.

Początkowo proponował byśmy pojechali tam razem, ale nie zgodziłem się. Nie byłem gotów na poznanie jego bliskich.

Jakaś część mnie wstydziła się pokazać im na własne oczy. Przedstawić jako osobę, która spędza sen z powiek ich synowi. Osobę, która wtargnęła z bardzo ciężkim bagażem i obrzydliwie obłoconymi butami do jego czystego, poukładanego życia.

Na dobrą sprawę nie byłbym w stanie nawet się przedstawić.

W końcu wciąż milczę.

To dość zabawne. Są sytuacje, w których zupełnie nie przywiązuję do tego wagi - wiem, że w razie potrzeby San przemówi za mnie lub zwyczajnie użyję telefonu. Ale są też chwile jak ta, gdy sama wizja niemożności udzielenia słownej odpowiedzi sprawiała, że miałem ochotę uciec jak najdalej, niczym największy tchórz.

Chcę mówić.

Ale wciąż się boję.

Więc wciąż milczę.

Z mniej entuzjastycznych w moim odczuciu rzeczy, San informował mnie, że moja matka się z nim kontaktowała. Ona i Alison, uściślając. Podobno obie składały życzenia, a Choi wykręcił się jakąś sprytną wymówką, gdy poprosiły o spotkanie.

Jestem mu za to wdzięczny.

Okres świąteczny był przede wszystkim bardzo miły ze względu na fakt, iż San ciągle był w domu. Nie wiem czy leżało to po stronie uczelni, czy może szpitala, ale stażyści na ten czas mieli wolne, dzięki czemu mogłem w pełni nacieszyć się obecnością mojej ulubionej osoby.

Amicus Ad Aras | woosanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz