13. | vincent nie człowiek

247 16 107
                                    

rozdział 13

Zajmujący się na co dzień stajnią obozowicze byli nam bardzo wdzięczni, że zadeklarowaliśmy się ją calutką wysprzątać.

Wszystko objaśnił im podśmiewujący się Chris, kiedy ja oraz Luke staliśmy metr za nim z grobowymi minami. W tym kontekście grobowe nie oznaczały wcale nieprzeniknionych ani poważnych. Należało odczytywać je bardziej dosłownie. Planowaliśmy wygląd swoich nagrobków, jak już wymordujemy siebie nawzajem.

Wróćmy na chwilę do rozgrywki. Przegranej.

Chyba zgubiło nas nieporozumienie. Decyzje podejmowane przez Luke'a najczęściej wiązały się z ryzykiem, natomiast ja na samym początku postanowiłam grać wręcz przeciwnie, bezpiecznie. Twierdziłam, że powinniśmy wszystko dwukrotnie przemyśleć. On uważał, że wystarczyło zastanowić się raz, lecz porządnie, ponieważ druga próba przeanalizowania jakiegoś pomysłu najczęściej wiązała się z jego zbędną komplikacją. Podobnie działo się w negocjacjach. Okazywałam się większą stanowczością i broniłam ustanowionej, korzystnej dla nas stawki. Luke z kolei częściej chodził na ugodę, ponieważ jego zdaniem nawet ona poprawiała naszą biedną sytuację.

W przeciwnej drużynie Chris całkowicie podporządkował się przedsiębiorczemu umysłowi Carmen, zgadzając się ze wszystkim, co powie. Widocznie perspektywa nas sprzątających stajnie zmotywowała go do schowania swojej dumy do kieszeni i zamknięcia jadaczki przy sprawach, na jakich się nie znał. Wstał nawet o świcie, co w jego przypadku było niewiarygodnym poświęceniem, tylko po to, aby na nas popatrzeć.

— Radziłbym wam przebrać się w jakieś robocze ciuchy — stwierdził przy wejściu, z dramatyzmem zatykając nos i wachlując się dłonią, za co dostał od nas obojga po głowie, w tym samym momencie. — Ej, to była tylko porada! Zupełnie nie umiecie przegrywać, co?

— Po prostu ciężko mi się pogodzić z tak bezsensowną porażką — wyjaśniłam zirytowana, wsuwając na nogi wysokie gumiaki, odrzuciwszy na bok swoje trampki. — Kto wie, jakby nam poszło, gdyby pan najmądrzejszy nie stracił połowy naszych pieniędzy w piętnaście minut.

— Kto wie, jakby nam poszło, gdybyś nie musiała kwestionować każdej mojej najmniejszej decyzji — odparował natychmiast z prychnięciem.

— Cóż, może gdybyś mi mówił ,co ci chodzi po główce...

— Gdybyś mnie rzeczywiście słuchała, wiedziałabyś...

— Kupiłeś trzy nieruchomości, kiedy poszłam do toalety!

— Podrapałaś mnie w rękę, kiedy chciałem jedną z nich zastawić!

Na dowód swoich słów Luke uniósł do góry dłoń z rozcięciem po zewnętrznej stronie spowodowanym moim paznokciem.

— Nie zrobiłam tego celowo — zaznaczyłam. — Po prostu próbowałam zabrać ci kartę, nie moja wina, że nie chciałeś jej oddać.

— Najpierw mnie dźgasz, potem drapiesz, co będzie następne? Podpalisz mnie?

— Dosyć — wciął się Chris, kreując między nami względnie bezpieczny dystans. — Kłócicie się jak dysfunkcyjne małżeństwo. Jak moja matka ze swoim fagasem konkretniej.

— Chris, skarbie, wczorajszy dzień udowodnił mi, że najprędzej z was wszystkich wyszłabym za Carmen — odpowiedziałam. — Przynajmniej by nas nie zadłużyła. I naszych dzieci. I trzech kolejnych pokoleń.

— W każdym razie, do roboty dzieciaczki — pogonił nas. — Wstałem tak wcześnie, żeby się z was pośmiać, a nie doznawać flashbacków z dzieciństwa.

𝙜𝙤𝙙𝙨 𝙖𝙣𝙙 𝙢𝙤𝙣𝙨𝙩𝙚𝙧𝙨 - luke castellanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz