28. | jestem niewinna, wysoki centaurze bez togi (nie jestem)

259 22 111
                                    

rozdział 28

Otworzyłam drzwi domku i przecięłam drogę do mojego łóżka szybkim krokiem, zupełnie nic sobie nie robiąc z generowanego hałasu. Było to nieodpowiedzialne. Wcześniej celowo się skradałam, usiłowałam zachować jak największą dyskrecję, aby nikt choćby przypadkiem nie powiązał zniknięcia Axela z moim nocnym wymknięciem. Ciążyło na mnie bowiem fatum, wedle którego zawsze przypisywana została mi wina za wszystkie złe rzeczy, jakie zdarzały się dookoła mojej osoby. Przemilczmy fakt, że z przeważającej większości takich przypadków faktycznie maczałam w nich swoje palce.

Upadłam na pościel w ciuchach, również w butach. Pewnie za chwilę miałam zacząć gotować się w bluzie z kapturem, lecz nie mogłam zmusić się do jej zdjęcia. Rzadko kiedy wyobrażałam sobie, jak zareaguję, jeśli kiedykolwiek zostanę uznana, głównie dlatego, że byłam już w pełni pogodzona, że taki scenariusz po prostu się nie spełni. Czułam silną więź z tymi wszystkimi nieuznanymi półbogami, akceptującymi powoli swój los. Rejestrowałam ich zazdrosne spojrzenia wymierzone w kierunku nowych obozowiczów, od razu przydzielonych do domków. Widziałam, jak ta zawiść stopniowo zanika, w miarę jak tracą swoją nadzieję. Nigdy jednak nie znikała w pełni.

Sama czułam się tak obco i niewłaściwie z tym faktem. Na początku, wszystko mi się jakby rozjaśniło. Moja matka, Nemezis. Bogini zemsty. Czegoś, do czego uzyskania zawsze dążyłam. Teraz jednak, leżąc łóżku, patrzyłam się w sufit i czułam się półbogiem. Osobą zmuszoną do akceptacji bytu, racji istnienia jako swojego rodzica oraz znajdującą się pod presją, żeby pokazać mu swój szacunek. Praktycznie nieistniejący. Jak miałam bowiem podchodzić z respektem do matki, ignorującej mnie przez tyle lat, a może nawet do pewnego momentu niezdającej sobie sprawy z tego, że żyję i chodzę po świecie?

Dodatkowo stało się to tak nagle. Nie spodziewałam się, że to nadejdzie, nie zrobiłam tego, aby ściągnąć na siebie uwagę tej bogini, której nie potrafiłam jednak nazywać rodzicielką. Po słowach Ezry zapanowała niezręczna cisza, całą trójką rozstaliśmy się w milczeniu. Zresztą, to nie z nimi potrzebowałam rozmawiać. Chciałam, aby znalazł się przy mnie ktoś, kto by zrozumiał całe to moje zagubienie, niepewność, pomógł przeżyć pierwszy szok i wszystkie uczucia, które nastąpią po nim.

Podniosłam się do siadu, uświadamiając sobie, że miałam taką osobę. Luke nie wypowiadał się szczególnie źle o bogach, lecz wyraz jego twarzy na ich wspomnienie pozostawał wymowny. Pojąłby możliwe pojawienie się we mnie gniewu i co najważniejsze, nie gratulowałby mi, jak niektórzy obozowicze. Było to bowiem ostatnie, co pragnęłam usłyszeć, znajdując się pośrodku tego zamętu. Zwlekłam się ochoczo z łóżka, gotowa ruszyć i go zbudzić. Zrobiwszy jednak dwa kroki, przystanęłam w miejscu, boleśnie przypominając sobie o naszej kłótni. Wróciłam się z zaciśniętymi powiekami.

Pierw oboje skłamaliśmy, a następnie oskarżyliśmy o to siebie nawzajem. Usłyszałam ponownie nasze zjadliwe wypowiedzi, zagłuszone w pewnym momencie przez upadek i stłuczenie zaufania posiadanego przez nas wobec siebie. Ja teoretycznie mogłam już mu wyznać prawdę — choć wolałam poczekać te kilka dni, aby mieć pewność, że nasz plan się powiódł. Pozostawała jednak kwestia tego dokąd on się wymknął. Czy powiedziałby mi, gdybym pierwsza odezwała się o zgodę? Jednak, czy w ogóle chciałam to robić? Może wolałam poczekać na jego pierwszy ruch? Miałam ochotę wykasować tę sprzeczkę, zamiast mierzyć się z jej konsekwencjami. Układałam sobie w głowie możliwy scenariusz naszej rozmowy, lecz ciągle się w nim gubiłam. Przeklęłam los za to, że w ogóle musiałam na niego wpaść przy tych drzwiach. Gdyby nie to, już dawno szarpałabym go za ramię, szepcząc, aby się zbudził, a on otworzyłby zaspane oczy, nie będąc pewnym, czy to nie przypadkiem sen.

𝙜𝙤𝙙𝙨 𝙖𝙣𝙙 𝙢𝙤𝙣𝙨𝙩𝙚𝙧𝙨 - luke castellanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz