rozdział 36, część pierwsza
Lea spała ze stopami wyłożonymi na stoliku niebezpiecznej blisko pustej szklanki i nawet nie drgnęła, kiedy Carmen podniosła się ze swojego miejsca i wspólnie ruszyłyśmy w kierunku drzwi. Dziewczyna stawiała kroki ostrożnie, nie chcąc zbudzić nimfy, z którą najwidoczniej zdążyła się całkiem dobrze zakumplować. Oszczędziłam sobie chodzenia na paluszkach, pewna, że nawet orkiestra słoni nie byłaby w stanie zaalarmować odciętej od rzeczywistości alkoholiczki.
Gdy tylko znalazłyśmy się z powrotem w naszym pokoju, Carmen odetchnęła ciężko, jakby zrzucała z siebie utrudniającą oddychanie maskę, w której pociła jej się cała twarz i w dodatku uwierała. Jak rządowy szpieg po powrocie z tygodniowej misji, w czasie której nawet w nocy, ułożony w swoim łóżku nie mógł pozwolić sobie na wyjście z roli. I do tego musiał udawać brytyjski akcent.
— Co to za przełom? — zapytałam, podpierając ręce na biodrach i przelotnie zerkając na miejsce, w którym chwilę temu znajdowała się twarz Luke'a, wyraźną, lecz odległa. Przyciągnęło moją uwagę, jak rozbłysk tysięcy światełek bądź malowane krwią oraz łzami arcydzieło w ścianach Luwru, zawładnęło nią całkowicie, trzymało na siłę i nie chciało oddać. Musiałam dwukrotnie zamrugać i dać sobie mentalnego pstryczka w sam środek czoła, by zmusić się do spojrzenia na mówiącą do mnie dziewczynę.
Jej twarz promieniała nadzieją mieszającą się z determinacją, obie te emocje przekładały się na pewny siebie i najzwyczajniej w świecie radosny ton głosu, jakiego nie słyszałam u żadnego człowieka od czasu gdy Pan D wskutek okrutnego żartu braci Hood przez krótki moment sądził, że jest w stanie ponownie napić się wina.
Zaczęła opowiadać, jak nimfa za pomoc w przeniesieniu telewizora do pokoju zaproponowała jej szklaneczkę czegoś dobrego, a ona postanowiła wykorzystać idące za tym rozluźnienie oraz nie powściągliwość języka na dowiedzenie się czegoś na temat jej kolczyków. Tych samych, o które słyszałam, jak zagadywała wcześniej i jak się okazało, które powodowały prawdziwe tornado igły magnetycznej kompasu znajdującego się w jej głowie, prowadzącego nas przez całą tę misję.
— Kolczyki? — zdziwiła się pierw Lea, muskając palcami płatki swoich uszu. — Aaa, te kolczyki. Zupełnie o nich zapomniałam. Targowałam się w lombardzie i koleś za ladą mi je dorzucił. Wolałabym dodatkowe kilka dolarów, ale ciężko było się z nim dogadać...
Oczy Carmen rozbłysły.
— W jakim lombardzie?
I wtedy nimfa opowiedziała jej o tamtym miejscu, wpasowującego się do wizji, którą zinterpretowałyśmy jako sklep z antykami. Jakby na to nie patrzeć, prawie trafiłyśmy. Okazało się, że pijana nimfa woli wlepiać swoje spojrzenie w Scully i Muldera, rozwiązujących sprawę kolejnego Niezidentyfikowanego Obiektu Latającego niż wracać myślami do swoich starych transakcji, dlatego nie udało jej się wyciągnąć z niej zbyt wielu informacji. Prócz jednej, w zasadzie to najistotniejszej.
Adresu.
Nie wiedzieliśmy zatem niczego o tym miejscu. Czy znajdziemy tam naszyjnik Hekate, kto był właścicielem i czy posiadają czarną listę jak w Pandora's Box, znałyśmy jednak adres. A po tym, jak dorwałam się do mapy, również potrafiłyśmy tam również dotrzeć.
Pochłonięta tym, rzeczywiście, przełomem zapomniałam wspomnieć o mojej rozmowie z Lukiem. Ani kiedy gadałyśmy ze sobą przed snem, zwrócone do siebie twarzami w osobnych łóżkach, ani gdy myłyśmy rano zęby naprzeciw lustra i sprawdzałyśmy, czy niczego nie zapomniałyśmy. Obie stwierdziłyśmy, że nie ma na co czekać. Zamierzałyśmy wyruszyć wcześnie, nie posiadając żadnego powodu do przedłużania wizyty w hotelu.
CZYTASZ
𝙜𝙤𝙙𝙨 𝙖𝙣𝙙 𝙢𝙤𝙣𝙨𝙩𝙚𝙧𝙨 - luke castellan
Fanfiction- ɪɴ ᴛʜᴇ ʟᴀɴᴅ ᴏғ ɢᴏᴅs ᴀɴᴅ ᴍᴏɴsᴛᴇʀs, ɪ ᴡᴀs ᴀɴ ᴀɴɢᴇʟ - słuchajcie, ja też nigdy nie chciałam być półbogiem.