36.2 | odrzucam zaręczyny (clickbait...?)

155 17 104
                                    

rozdział 36, część druga

— I wiecie, to nie tak, że przestałem ją kochać. Ale kiedy spędzasz tyle lat u boku kobiety, ona chcąc nie chcąc się zmienia. Jej figlarny charakter przekształca się w arogancję. Milczenie przestaje nadawać jej osobie tajemniczości, dostrzegasz, że maskuje nią własną nieciekawość. Ekstatyczność z tkwienia u jej boku przechodzi do porządku dziennego.

— Bogowie, czym sobie na to zasłużyłam — jęknęłam, przesuwając za pomocą mopa wiadro. Ścierałam podłogę, kiedy Carmen upychała wszystkie całkowicie ususzone kwiaty do worka na śmieci, a puste wazony ocierała z kurzu. W tym samym czasie Gilbert zamęczał nas opowieściami o swoich miłosnych niepowodzeniach, refleksjami na temat relacji oraz zagłębiał się w zamglone zakamarki własnego umysłu, jakbyśmy były opłaconymi przez niego terapeutkami. — I co to w ogóle jest ekstatyczność?

— Rzuciłem ją. Nie lubię tego określenia, lecz tak właśnie było. Pewnego dnia wypiłem ostatnie poranne espresso na jej otulonym porannym słońcem balkonie, poczęstowałem się papierosem i odszedłem. Znalazła mnie po kilku latach, dacie wiarę?

— W to, że chciała to ciebie wrócić? — prychnęłam. — Nie bardzo.

— Traktowałem ją doskonale, Erin — Wymawiając moje imię, wywierał na nie nieprzyjazny nacisk. Kiedy w końcu udało mu się je zapamiętać, lub po prostu zainteresować się moją osobą na tyle, by zrobić na nie miejsce w umyśle, podzielił się swoją opinią, jakoby nienawidził tak bezpłciowych, pozbawionych znaczenia imion u kobiet. Odparłam, że nikt nie nazywał mnie z intencją zaspokajania preferencji dziewiętnastowiecznego, gderliwego oszołoma. Po tych słowach jedynie popatrzył na mnie bez słowa, z wyrazem twarzy pogrążonym w pewnej, miałam wrażenie, fascynacji. — Ale takie już jesteście. Wy, kobiety. Za bardzo się przywiązujecie. Wracając, pojawiła się w tym lombardzie. Wtedy wręczyła mi ten bukiet czarnych róż, moja mała, mściwa...

— Carmen, podasz mi na chwilę swój sztylet? — zwróciłam się do przyjaciółki, kucnąwszy przy pewnej skrytej za średniowieczną zbroją szafce. Wykonana była ze zdobionego drewna, jej zamek połyskiwał złotem i nie dało się jej otworzyć bez podważenia, a ulatniał się stamtąd nieprzyjemny zapach. Eufemizm. Cuchnęło z niej zgnilizną.

Dziewczyna sięgnęła do skrytego za pasem noża i rzuciła go w moją stronę. Posiadając półboski refleks, bez trudu chwyciłam go za rękojeść. Z pomocą spiżowego ostrza otworzyłam szafkę i natychmiast targnął mną odruch wymiotny.

— Co tam jest? — zapytała z niepokojem.

Ukryłam nos w rękawie, lecz niewiele dało to w walce z odorem rozkładającej się myszy. Carmen, co zaskakujące, odetchnęła jakby z ulgą.

— Już się bałam, że trzyma tam jakieś ciała.

Wraz z Gilbertem popatrzyliśmy na nią w milczeniu. Niewzruszona rozłożyła ramiona.

— No co? Nie powiesz, że nie sprawia wrażenia trochę psychopatycznego.

Spędziłyśmy w tym lombardzie już pełne dwadzieścia cztery godziny, właściwie to mijała już druga doba. Przez ten czas pozbyłyśmy się wszystkich niepewności związanych z jego osobą, a wręcz zaczęłyśmy rozmawiać o nim, jakby wcale nie stał, lub leżał, tuż obok. Był nieprzyjazny, bezpośredni oraz odrobinę żałosny w swojej gadatliwości, ale wydawał nam się w głównej mierze nieszkodliwy.

— Psychopaci zabijają dla przyjemności — powiedział. — Gdybym miał kogoś zamordować, najprędzej zrobiłbym...— Mruknął, zastanawiając się nad tym dosadniej. — Zrobiłbym to, gdybym darzył kogoś tak ogromnym uczuciem, że uniemożliwiałoby mi to normalne funkcjonowanie. 

𝙜𝙤𝙙𝙨 𝙖𝙣𝙙 𝙢𝙤𝙣𝙨𝙩𝙚𝙧𝙨 - luke castellanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz