06. | najpiękniejszy człowiek świata uczy mnie łucznictwa

267 16 50
                                    

rozdział 6

Po godzinie byłam w stanie stwierdzić, że rozumiem starożytną grekę bardziej niż nauczany u mnie w szkole francuski.

 Nie raz rzuciłam zeszytem przez pokój, usiłując zapamiętać, w którą stronę zapisany jest akcent i choć troszeczkę rozumiałam ze słuchu, to moja wymowa wywoływała u rodowitych francuzów łzy. Łzy bólu.

Niechętnie udałam się za grupową na taras Wielkiego Domu. Opowiedziałam jej o wyraźnej niechęci dyrektora, jak się okazało boga wina Dionizosa, do mojej osoby.

— Zagroził, że zmieni mnie w karalucha.

Machnęła lekceważąco dłonią.

— Mówi tak każdemu.

— Więc nie powinnam się przejmować?

— O nie, nie to miałam na myśli — Pokręciła głową. — Mówi tak każdemu i czasem spełnia groźbę. Powinnaś zapytać Chrisa. Może ci opowie, jak zamienił go w wiewiórkę.

— Nie rozumiem, czemu jest dyrektorem, skoro wyraźnie nienawidzi półbogów.

— Nie powiedziałabym, że nas nienawidzi — odpowiedziała z zamyśleniem, urwała jednak myśl po tym zdaniu. — To nie był jego wybór. Zeus przysłał go tu za karę. Nie może opuszczać obozu, ani pić wina, co chyba bardziej go poruszyło. I upokorzyło, przede wszystkim.

Uśmiechnęłam się szeroko z nieukrywaną satysfakcją.

— Przykra historia — skomentowałam.

Rozkojarzona Harriet nakreśliła mi alfabet i kazała poćwiczyć pisownię. Wywołało to nieprzyjemne wspomnienia z czasów wczesnego dzieciństwa, gdy to pomimo moich starań literki zawsze wychodziły koślawe i nieczytelne. Ze sceptycyzmem chwyciłam za pióro, pesymistycznie zakładając, że będzie podobnie. Greckie litery pisałam natomiast z łatwością.

Fakt, że nareszcie coś mi wychodzi, rozpalił moją chęć do dalszej nauki. Ledwie zauważyłam, jak minęła calutka godzina i znaleźliśmy się na polu do strzelania z łuku.

— Nie jestem w tym specjalistką — uprzedziła mnie, wręczając mi łuk oraz kołczan ze strzałami. Sama naciągnęła cięciwę, celując w jeden z punktów, które ustawiano w nieregularnych odległościach. Trafiła w sam środek tego najbliższego. — Ale rozumiem podstawy.

Uniosłam brwi, przekonawszy się o jej podstawach. Na polu zebrało się już kilkoro innych obozowiczów. Nie dbano zbytnio o bezpieczeństwo, jedna dziewczyna przeszła centralnie przez miejsce obrane przeze mnie za cel. Z takim uzdrowicielem jednak zachowywałabym się bardziej ostrożnie.

Musiałam popróbować odpowiednie ułożenie broni w dłoni. Pierwsza strzała wbiła się w ziemię metr przede mną.

— Masz nieodpowiednią postawę — zauważył ktoś za naszymi plecami.

Obie obróciłyśmy się przez ramię. Bogowie, natychmiast zapomniałam o łucznictwie. Całe szczęście nie miałam na niej strzały. Inaczej mogłabym przypadkiem dorobić komuś nowy otwór w ciele. 

Nimfy w pawilonie jadalnym były pięknymi istotami. Z trudem dało się odciągnąć od nich wzrok. Od niego było to niemożliwe. O dziwo, nie chodziło o wygląd, choć zdecydowanie był najbardziej idealnym człowiekiem, na jakiego przyszło mi patrzeć, z cerą gładszą niż porcelana i niemalże białymi włosami. Za przykuwanie uwagi odpowiadała otaczająca go intensywna aura. Poczułam się, jakby ktoś wyjął mnie na moment z ciała. Ono stało tam bezwładnie z żenująco rozchylonymi ustami. Dla mojej świadomości nie liczyło się nic innego, niż podziwianie jego osoby.

𝙜𝙤𝙙𝙨 𝙖𝙣𝙙 𝙢𝙤𝙣𝙨𝙩𝙚𝙧𝙨 - luke castellanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz