25. | bez zabawnego tytułu tym razem.

228 17 90
                                    

rozdział 25

Zajęłam miejsce w rydwanie po odpowiedniej stronie. Pełniłam funkcję naszej pilotki i to moim zadaniem było sterowanie maszyną, manewrowanie nią w taki sposób, aby nie wypaść z toru, ani nie oberwać śmierdzącą bombą synów Hefajstosa.

- Wszyscy do swoich rydwanów! - zwołał rozpoczynający wyścig Chejron, maszerujący w tą i z powrotem w swojej końskiej formie. Jego głos jak zwykle okazał się niesamowicie donośny, docierając do wszystkich. Wszyscy bezzwłocznie dostosowali się do polecenia.

- Nerwy? - zagadnęłam poprawiającego swój hełm Luke'a. Skierował na mnie spojrzenie, chcąc coś odpowiedzieć, lecz jego uwagę przyciągnęło i moje nakrycie głowy. Skrzywiłam się, kiedy docisnął mi je mocniej w stronę karku. - Teraz mnie uwiera.

- Teraz nie spadnie ci z głowy na pierwszym zakręcie - odparł spokojnie z pouczeniem w głosie, na które przewróciłam oczami.

Kiedy upewniłam się, że patrzy na przypominającego zasady Chejrona, ponownie sięgnęłam do hełmu, ustawiając go wedle własnej wygody. Zadowolona zamierzałam wsłuchać się w przemowę centaura, gdy poczułam, jak jego ręka cierpliwie poprawia to, co właśnie dostosowałam.

- Przecież tego nie widziałeś.

- Oczy dookoła głowy - zapewnił z protekcjonalnym uśmieszkiem. - Przyjrzałaś się wszystkim rydwanom?

- Pytasz, jakbyśmy nie obserwowali przez lornetkę procesu tworzenia każdego z nich z osobna - prychnęłam.

- Zawsze mogli postanowić zmienić coś w ostatnim momencie.

Zaintrygowana rozejrzałam się po pojazdach innych. Łącznie z naszym na linii startu stało ich dziewięć. Początkowo miało być ich dziesięć lecz wszyscy wiemy, co przytrafiło się Evette i jej towarzyszce. Najbliżej nas znajdowało się połączenie dwójki nieuznanych półbogów, których rydwan posiadał opływowy kształt i wydawał się szybki. Następnie za nimi powszechną uwagę przyciągał nie kto inny jak Ezra w lekko znoszonym, lecz na jego ciele prezentującym się niczym jak wykonany z diamentów napierśniku. Jego rydwan zdecydowanie prezentował się najestetyczniej. Białej barwy, o trochę kremowym, miłym odcieniu, a nie takim przypominającym o poczekalni u dentysty. Ozdabiały go zewsząd kwiaty, których kolorowe płatki kontrastowały z całą resztą. Jeden z nich, fioletowy, posiadał duszące właściwości, powodujący silny kaszel. Dlatego na naszych szyjach znajdowały się zwykłe ochronne maseczki, do naciągnięcia w wypadku zbliżenia się. Och, prawie zapomniałam. Towarzyszyła mu też Meredith.

Dalej, synowie Hefajstosa. Ich rydwan aż dymił się od śmierdzących pocisków. Po części przez zadbaliśmy o to, aby nasz był odpowiednio zabudowany. Żeby nic nie przedostało się do środka.

Zaprzestałam obserwacji, bowiem rozległo się odliczanie. Serce mocniej zadudniło mi w piersi i musiałam zerknąć kątem oka na skupionego Luke'a dla uspokojenia.

- Wygramy to - rzuciłam jeszcze lekceważąco, dla rozładowania napięcia w atmosferze. Nie zdążył zaprzeczyć ani się zgodzić, bowiem coś przyciągnęło moją uwagę. - Czy ten pegaz to Vincent?

Jego nikły uśmiech przekształcił się w parsknięcie śmiechu.

- Już myślałem, że sobie nie przypomnisz.

- Jakże mogłabym? - Wyszczerzyłam się pod nosem. - Jedyny pegaz, który mnie zaakceptował. Chociaż pierw usiłował mnie zabić. Zdławiłeś jego mordercze zapędy, jeśli dobrze pamiętam...

To nie była odpowiednia chwila na wspominki. Szarpnęłam za lejce, od razu kiedy rozległ się odgłos oznaczający start. Natychmiast powróciła moja powaga i koncentracja. Ruszyliśmy płynnie. Rydwan o opływowym kształcie poszybował w przód, wyprzedzając wszystkich o kilka metrów. Synowie Hefajstosa pozostali z kolei w tyle z powodu masywnej budowy ich pojazdu. Ich pierwsza bomba zawisła tuż nad nami, lecz Luke w porę uniósł nad naszymi głowami tarczę, skutecznie nią osłaniając. Pocisk odbił się jak piłeczka tenisowa do boku.

𝙜𝙤𝙙𝙨 𝙖𝙣𝙙 𝙢𝙤𝙣𝙨𝙩𝙚𝙧𝙨 - luke castellanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz