part 13

59 4 16
                                    

Uniosła wzrok słysząc otwierane drzwi. Uśmiechnęła się na widok detektywa i odłożyła komórkę. Podniosła się, kiedy wszedł do pomieszczenia. Walczył ze sobą bardzo. Nie widział czy był gotowy żeby ponownie stanąć z nią twarzą w twarz. Szarowłosa odrzuciła na plecy warkocz, który miała zapleciony.
- Cześć Jay - wyciągnęła rękę w jego kierunku. Szatyn patrzył na nią z okrągłymi z zaskoczenia oczami. I to tyle? Nie będzie żadnego tłumaczenia swojego zachowania? Przecież...
- Co ty tu robisz? - rzucił wsuwając ręce do kieszeni. Thorton cofnęła rękę widząc, że nie zareagował na jej gest.
- Potrzebuje twojej pomocy - oznajmiła przesuwając w jego stronę zdjęcia. Jedno, zabrane z domniemanej kuchni mety w Chicago i drugie, zabrane z dokumentów ojca. Uniósł brew.
- Pomocy? - spuścił wzrok na fotografię.
- Byłeś na szkoleniu wtedy z jednym z trzech ocalałych z katastrofy w Jemenie. Chce się czegoś o nim dowiedzieć z tamtego okresu
- To było piętnaście lat temu - podniósł wzrok na nią. Wlepiła w niego, swoje błagalne spojrzenie sprawiając że jej oczy zrobiły się jeszcze większe. Ciepło rozlało się po jego wnętrzu. Nauczyła się robić kota ze Shreka. Uniósł kącik ust.
- Nic nie pamiętasz?
- Pamiętam - skinął głową - Ale w czym ma ci to pomóc?
- Ten gość maczał palce w ostatnich zamachach, w tych które sprawiły że spotkaliśmy się ponownie - oznajmiła. Uniósł brew.
- To jest trochę za bardzo skomplikowane - dodała widząc jego minę. Skinął głową i usiadł na krześle. Riley uniosła brew patrząc jak odchylił się  lekko i uśmiechnął
- Mam czas - oznajmił. Thorton westchnęła
- To zdjęcie - przysunęła karton do niego - znaleźliśmy w kuchni mety w Chicago. A raczej w tej domniemanej kuchni gdzie znaleźliście saletrę. Na zdjęciu jest moment w którym widziałam mojego ojca po raz ostatni żywego. Dwa dni później zginął w Jemenie. Jeśli spojrzysz na całą obstawę zauważysz swojego znajomego ze szkolenia Rangers. Nie uznałam tego za przypadek, że w momencie gdy dochodzi do zamachów terrorystycznych średnio raz dziennie my odnajdujemy zdjęcie, które rzuca inne światło na sprawę. Do tej pory uważaliśmy, że to jakiś Navy Seals przeszedł na stronę wroga. A jeśli to jeden z ocalałych z Jemenu? Jeśli to on jest za to odpowiedzialny? Może masz z nim jakiś kontakt?
- Nie. Nie mam kontaktu z nikim z tamtego okresu - oznajmił - I bardzo chciałbym ci pomóc ale nie wiem jak - dodał widząc jej spojrzenie. Riley skinęła głową
- A wiesz może kto może mieć?
- Nie - podniósł się. Patrzył na nią i czuł jak wraca wszystko. Jaki on był durny czasami. Chciał być konsekwentnym. Wyjechała parę miesięcy temu mówiąc mu spokojnie, bez grama jakichkolwiek uczuć, że już nigdy nie wróci do Chicago. Że tamto spotkanie było ich ostatnim. Że nigdy więcej się nie spotkają. Wyjechała i nie odzywała się przez ten czas. Nie zapomniał o niej. Ba, na początku nawet liczył na to, że się odezwie. Sprawdzał telefon z nadzieją, że pojawi się tam wiadomość od Riley. A teraz zjawia się tutaj bez słowa i prosi o pomoc. Patrzył na nią ściągając brwi. Chciał być twardy. Pokazać jej tak samo, że wziął sobie do serca jej słowa. Ale spojrzał na nią i westchnął ciężko. Złapał za swój telefon. Ściągnęła brwi słysząc dźwięk wiadomości.
- Klub Weterana w Chicago - oznajmił - Może oni będą mogli powiedzieć cos więcej - Thorton obeszła biurko i przytuliła się do szatyna.
- Dziękuję - mruknęła. Zesztywniał czując dotyk jej ciała. Odruchowo zamknął ją w swoich objęciach. Zaśmiał się cicho.
- I przepraszam, że wpadłam tak bez zapowiedzi - odsunęła się od niego jakby lekko spłoszona swoim zachowaniem. Poprawiła bluzę.
- Ale chcę zamknąć tę sprawę zamachów, chcę zamknąć sprawę Jemenu - dodała - A wiem, że masz już swoje życie, swoje problemy. Nie chcę wchodzić w twój świat ze znanym mi tylko łoskotem - dodała. Uśmiechnął się i dotknął jej polika
- Taki twój urok - oznajmił - Daj znać jeśli się czegoś dowiesz - dodał po chwili.
- Jasne i jeszcze raz ci dziękuję - otworzyła drzwi
- Dobrze też wiedzieć, że trzymasz się naszej obietnicy i uważasz na siebie - puściła mu oczko i skierowała się do wyjścia
- Ty też - śledził ją wzrokiem. Wyszła z pokoju i skierowała się do lady za którą stała Trudy Platt
- Dziękuję pani sierżant - oznajmiła. Kobieta przyszpiliła ją swoim wzrokiem i oparła się o ladę. Skinęła na agentkę palcem aby ta się nachyliła. Riley ostrożnie zbliżyła się do kobiety
- Nie rób mu z mózgu sieczki. Jay ma kogoś kto jest tutaj przy nim cały czas a taki wiatr jak ty nie jest mu do niczego potrzebny - wyszeptała. Thorton spojrzała na sierżant okrągłymi z zaskoczenia oczami. Uniosła brew
- Nie rozumiem co mi pani sierżant imputuje ale radzę pilnować czubka własnego nosa - fuknęła urażona słowami jakiejś obcej kobiety. Zawsze reagowała w ten sposób kiedy ktokolwiek obcy starał się ją pouczać i moralizować. Nikt nie przeszedł w jej butach nawet dnia więc nie miał prawa jej pouczać. Zwłaszcza jeśli Riley sama tego nie robiła.
- Do widzenia - dodała rozzłoszczona i odwróciła się na pięcie. Trudy zaskoczona wpatrywała się w Riley którą szybkim krokiem ruszyła do schodów wyjściowych.
———*———
Całą drogę do Klubu Weterana starała się ochłonąć. Była wściekła jak osa. Zawsze pouczanie powodowało w niej taką reakcje. Nikt nigdy nie miał prawa jej mówić co ma zrobić albo czego nie robić. Nikt nie nosił na barkach tego co ona. Od śmierci Chrisa przestała kogokolwiek pouczać. Kiedy ogarnięta żałobą starała się ogarnąć swoje życie, właśnie to pouczanie prawie doprowadziło ją do obłędu. Dotknęła wisiorka, który nosiła ze sobą. Teściowie czy nawet jej rodzice uważali, że wszystko powinna zrobić inaczej. Dosłownie wszystko. Od pogrzebu przez rozprawę po nowy etap życia. A tak na prawdę ona tylko spełniła ostatnią wolę swojego męża. Rozmawiali z Chrisem o śmierci i pogrzebie. Jednak wychodziła z założenia, że to za szybkie i za mocne wybieganie w przyszłość. Mieli całe życie dla siebie i przed sobą. Nakazywanie czegoś Riley sprawiało, że stawała okoniem. Rodzice dość szybko się nauczyli, że tak nie osiągną nic. Ale jak to rodzice- czasami się zapominali. Ale najbardziej denerwowała się, dosłownie wściekała, kiedy pouczała ją zupełnie obca osoba. Taka jak Trudy Platt. Zupełnie obca osoba, bez najmniejszego pojęcia o życiu Riley Thorton. Wcisnęła klakson wściekle kiedy kierowca wymusił na niej pierwszeństwo. Opanowała się nagle i złapała głęboki oddech. Wybrała numer do Katy aby zdać jej relację. Słyszała sygnał połączenia a po kilku chwilach usłyszała głos swojej partnerki. Dojeżdżając do budynku Klubu kończyła rozmowę z koleżanką. Musiała zająć się teraz tą sprawą. Odrzuciła całą wściekłość za siebie. Była nerwowa, impulsywna ale jednak uważała że nie powinna obcych osób rykoszetować złością skierowaną na innych. Emocje znów musiała wyłączyć.
- Na pewno nie chcesz żebym dołączyła do ciebie?
- Spokojnie, porozmawiam z nimi i wracam do domu. Nie uśmiecha mi się zostać w Chicago dłużej niż to konieczne
- A myślałam, że pan detektyw jednak zdetronizował Mike'a na liście priorytetów- zadziorny głos partnerki sprawił, że Riley parsknęła śmiechem.
- A czy Mike był kiedykolwiek na liście priorytetów?
- Agentko Thorton! - Katy sprawiła, że jej głos zabrzmiał lekko karcąco
- To było okropne - dodała.
- Agentko Thorton-Kallack - sprostowała - I było to zupełnie szczere i prawdziwe. Muszę kończyć. Do usłyszenia - rozłączyła się bez czekania na odpowiedź partnerki, zatrzymując się przed budynkiem. Wyłączyła bieg i patrzyła na siedzibę Klubu Weterana. Zaciągnęła ręczny, zgasiła silnik. Odpięła pas i otworzyła drzwi. Wzięła trzy głębokie wdechy. Wysunęła stopy z auta kiedy potężna eksplozja sprawiła, że budynek podskoczył a po chwili złożył się jak domek z kart. Huk ogłuszył ją a po chwili mrok otulił ją szczelnie

over time [chicago PD]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz