Wyszedł przed szpital, musiał złapać oddech. Riley zasnęła a i tak przy jej łóżku siedziała jej mama. Był spokojny widząc, że z szarowłosą wszystko jest okej. Usiadł na ławce i wpatrywał się w ludzi kręcących sie dookoła. Jego uwagę przykuło ogromne GMC wjeżdżające w miejsce gdzie parkować mogły auta służb.
------*------
Jay wraz z Hankiem skierowali sie do szpitala. Crockett poinformował ich, że Riley jest na tyle w dobrej kondycji że można z nią porozmawiać. Wiec szatyn w towarzystwie swojego szefa zjawili sie w MED. Nie chciał z nią rozmawiać sam na sam. Cały ranek spędził na Wydziale starając sie ochłonąć. Musiał przyznać sie, że wiedział co działo sie z Jesse'm McBride. Po prostu chciał się pozbyć Riley. Chciał się od niej odsunąć jak najdalej. Jej pojawienie się powodowało, że całe jego życie spowijał huragan. W obecności agentki dostawał małpiego rozumu. Chciał sie do niej zbliżyć maksymalnie jak to możliwe. A on tego nie rozumiał. Dlaczego tak sie działo? Thorton była przebojowa, pewna siebie i na pewno nie potrzebowała go. Radziła sobie świetnie. Ale jednak jej obecność działała na niego jak najtwardszy narkotyk. Chciał się w tym zatracać, chciał tego nigdy nie kończyć. To nie było jakieś uczucie, to było coś innego. Fizyczny popęd był mocniejszy niż zmiany chemiczne w mózgu. Ale kiedy zobaczył ją we wraku auta, nieprzytomną i zakrwawioną coś w nim pękło. Wyrzuty sumienia i wściekłość. Przez jego gówniarskie zachowanie mogła zginać. I to jeszcze co powiedziała jej Mama. Próbował znaleźć jakiekolwiek informacje o jej mężu, ale tak jakby nie istniał. W jej aktach nie ma nawet wzmianki o jej stanie cywilnym. Wsiadł do windy czytając wiadomość od Upton. Blondynka wraz z Katy wracały na posterunek. Agentka miała pojawić sie w biurze FBI kiedy odstawi detektyw na posterunek.
- McBride nie było w domku - oznajmił. Hank Voight odwrócił wzrok na swojego towarzysza. Widział w nim wyraźną niechęć, kiedy zaproponował wyjazd do szpitala. Nie wnikał w to co sie z nim działo. Ale zauważył, że Halstead chodził zasępiony i lekko przybity. Musiał z nim porozmawiać bo nie ukrywał, że martwił sie o szatyna. Był jego najlepszym detektywem i martwił sie o niego jakby był jego synem.
- Znajdziemy go. Tylko teraz musisz być szczery - mruknął co sprawiło, że Halstead jeszcze bardziej sie zgarbił. Wysiedli z windy
- Przecież Riley mnie zabije jak sie dowie - burknął zdając sobie sprawę, że to go najbardziej przerażało. Że Thorton go znienawidzi. Bo to, że sam chciał sie od niej odciąć to jedno. Ale nie chciał wiedzieć, że obdarza go tak ciężkim uczuciem. Wszedł do jej sali i spojrzał na kobietę, która odwróciła wzrok na mężczyzn. Poderwała się. Ale po chwili opanowała się.
- Pani Thorton - skinął głową
- Coś sie stało?
- Chcieliśmy porozmawiać z Riley - wskazał na kobietę - Co sie w ogóle stało, że dalej tu leży?
- Mam rozpuszczany skrzep - mruknęła Riley otwierając oko wybudzając się - Zostawili mnie do jutra w szpitalu. Po badaniach mam nadzieję, że będe mogła już dołączyć do Katy w terenie żeby znaleźć tego obezjajca - poprawiła sie na łóżku i spojrzała na gości w skupieniu
- Dzień dobry sierżancie - skinęła głową. Voight odwrócił wzrok od kobiety przy łóżku
- Dzień dobry agentko - podszedł bliżej zaciskając zęby.
- Mamo mogłabyś wyjść? Pewnie są tutaj żeby porozmawiać ze mną o wybuchu - Riley odwróciła wzrok do rodzicielki. Kobieta odsunęła sie od łóżka i kiwając głową skierowała sie do wyjścia.
- Dziękuje - rzuciła za nią i kiedy zamknęły sie za nią drzwi scentrowała swój wzrok na mężczyzn. Zmrużyła oczy skupiając sie na Jay'u. Wyglądał na przerażonego. Czegoś sie bał?
- Nic nie widziałam, nikogo nie widziałam kiedy podjechałam pod Dom Weterana. Rozmawiałam z moją partnerką o tym czego sie dowiedziałam od Jay'a - zaczęła ciągle patrząc na szatyna. Wiedziała jak sie to odbywa więc postanowiła oszczędzić sobie zadawanych pytań. Wlepiała swoje spojrzenie tylko w Halstead'a. Coś zaczęło jej tu nie grać. Miał minę jak zbity pies.
- Rozmawiałaś z Jay'em? - Hank wydał się zaskoczony
- Sierżancie darujmy sobie - odwróciła wzrok na Voight'a. Mężczyzna uniósł brew
- Brzmi pan niemożebnie głupio udając zdziwienie. Przecież wchodząc do mojej sali wiedział pan już doskonale, że rozmawiałam z Jay'em i mnie pokierował z pytaniami do Domu Weterana - oznajmiła. Voight ściągnął brwi
- Dlaczego tak uważasz, agentko? - postarał sie żeby "agentko" zabrzmiało lekko pogardliwie
- Chce mi pan powiedzieć, że totalnie nie interesuje się pan tym gdzie znikają pana podwładni w godzinach pracy?
- Nie, tego nie chcę mówić
- Albo, że sierżant Platt nie doniosła panu kto odwiedził detektywa?
- Nie - rzucił zaskoczony jej umiejętnością dyskusji. Wpędziła go w dziwny kozi róg z którego nie miał za bardzo jak wybrnąć
- Ma pani rację agentko - rzucił oschle. Nie lubił przegrywać.
- Mógłby pan sierżant dać spokój z tą agentką - burknęła ściągając brwi. Hank uśmiechnął się lekko. Chyba był jednak remis. Jay czuł sie co raz bardziej podle. To zmierzało w złym kierunku. Odgłos otwieranych drzwi przykuł ich uwagę. Mike na widok mężczyzn zatrzymał się. Nie spodziewał się, że u Riley ktoś jest. Skupił wzrok najpierw na starszym, który wzrokiem dał mu znak, że im przeszkadza. Potem odwrócił wzrok na młodszego i jego oczy zrobiły się wielkości spodków a jego twarz zrobiła sie bielsza od kartki papieru.
- Chris?! - rzucił czym wprawił Riley w niemniejszy szok
- Mike? O co ci chodzi? - skupiła tym jego uwagę. Sama była przerażona. Jay odwrócił wzrok na szarowłosą i to zobaczył. Widział w jej spojrzeniu przerażenie.
- Przepraszam ale... On wygląda jak Christopher - burknął.
------*------
W sali nastała krępująca cisza. Riley poczuła jak coś zakuło ją w lewej piersi. To chyba serce. Jay patrzył na nią w skupieniu. Po krótkiej rozmowie Thorton poprosiła, żeby wszyscy wyszli. Żeby został z nią tylko Halstead. Mike zmierzył go niechętnym spojrzeniem i dopiero ostro przypomniana prośba sprawiła, że zostali sami.
- Zabawne ale twoja mama powiedziała to samo - odparł. Spojrzał na jej twarz. Przeciął ją grymas bólu a w oczach zabłyszczały łzy. Odwróciła wzrok w bok starając sie patrzeć w róg sali.
- Przepraszam cie za nich - szepnęła. Tylko tak mogła ukryć drżenie głosu.
- Riley...
- Nie jesteś do niego podobny. Nie ma i nie będzie takiej drugiej osoby - spojrzała na niego. Miała już w nosie, że pojedyczne łzy toczą sie po jej twarzy. Zawsze będzie to ją boleć.
- Ale...
- Nie jesteś podobny do Chrisa! - wycedziła akcentując każde słowo. Halstead cofnął sie o krok słysząc jej ton. Rosła w niej złość. A on nie wiedział dlaczego. Patrzył na nią starając sie uspokoić. Ale właśnie zobaczył kobietę która ledwo sie trzyma. Obszedł łóżko i usiadł obok niej. Starała sie z nim siłować ale przez chwilę. Przycisnął ją do siebie. Czuł jej naprężone i sztywne mięśnie. Jakby to sprawiało jej dyskomfort.
- Uwierzę ci na słowo, że nie jestem - odparł. Zupełnie nie wiedział dlaczego to robił. Dlaczego za wszelką cenę chciał ją uspokoić czy pocieszyć. Jednak kiedy dostrzegł jak wielki strach zagościł w jej oczach poczuł, że chce ją od tego ochronić.
- Nie jesteś - szeptała w kółko drżąc. Dawno, bardzo dawno nie płakała. Ale wspomnienie o Chrisie, ją zmiotło. Zawsze będzie ją niszczyć. Nie ważne jak bardzo stabilne będzie miała życie. Chris był miłością jej życia i ktoś brutalnie jej, go zabrał. Od sześciu lat stara sie ułożyć sobie życie. Ale absolutnie bezskutecznie. Na każdym kroku porównuje Mike do Chrisa. Nawet sama nie wiedziała dlaczego z nim jest. Nic do niego nie czuła. Ona w ogóle chyba przestała umieć kochać jakiegokolwiek mężczyznę. Bo żaden z nich nie będzie tak dobry jak dobry był Chris. Mimo całego wachlarza wad - dla niej był idealny.
CZYTASZ
over time [chicago PD]
FanfictionRok 2008, Fort Benning (Georgia), baza szkoleniowa Rangers Spotykają się w jednym z oficerskich klubów. Ostatnie tygodnie szkolenia przed wyjazdem na misję, spędza dzieląc czas miedzy kurs a nią. Ona nie mówi kim jest, mało o niej wie. Nazywa się Ri...