Rozdział XXXV

101 30 241
                                    


Książę

- Nie masz za co przepraszać - powiedziała cicho. Rose wzięła ją w ramiona, starając się nie skrzywdzić już i tak poturbowanej przyjaciółki. Jej długie, jasne włosy przesypały się przez ramie, gdy po nią sięgała, tworząc zasłonę, kontrastującą z ciemnością otoczenia. Obserwowałem to wszystko ze spokojem. Bardzo dawno temu, niepojęty okres czasu dla człowieka wcześniej, obiecałem sobie, że nie będę interweniował w naturalną kolej rzeczy. Dlatego nie zrobiłem nic, kiedy łzy ciekły z jej niebieskich, błyszczących od rosnącej mocy oczu.

Nie czułem niczego specjalnego, albo tak chciałem się czuć. Po tylu eonach to wszystko już się zaciera. Ilość łez, które widziałem, sprawiała, że byłem znieczulony. Nie zareagowałem, gdy czarnowłosy demon podkradł się do wierzby i uderzył dziewczynę w głowę. Jednym było mieszanie się w spory śmiertelników, a coś kompletnie innego stanowiło wkraczanie w waśni nieśmiertelnych. Nie chciałem mieszać się bezpośrednio w spory demonów i aniołów - wiedziałem, że to krótka droga do klęski. Widziałem to zbyt wiele razy. Ale kiedy mignął mi jego tatuaż - wąż owijający się wokół czarnej róży - zrozumiałem, że mam do czynienia z czymś, co już raz zachwiało równowagę wszechświata. Z sektą, najgorszą z najgorszych. Dlatego czekałem i obserwowałem dalej, zbierając informacje. Czarnowłosy demon odciągnął dziewczynę, pozostawiając za sobą czarną róże, której nie dało pomylić się z niczym innym. Znak zmian.

Daniel przyleciał dwie minuty później. Przeszedł spokojnie koło wierzby i zatrzymał się przy pozostawionym na ziemi kwiecie. 

-Nie - w tym krótkim słowie rozbrzmiało wiele emocji. Gniew. Ból. Żądza mordu. 

Mężczyzna szybkim krokiem przeszedł przez baldachim utworzony z gałęzi płaczącej wierzby i podniósł nieruchome ciało czarnowłosej dziewczyny z ziemi. Zapłakał. Słyszałem gniew w jego ryku, kiedy unosił się z nią w niebo, wiedząc, że nie znajdzie swojej córki. 

Potem wróciłem do mojego świata. Niektórzy myślą, że jestem jego stałym elementem. Nie rozumieją, że to on jest stałym elementem mnie. Powstałem razem z nim, przenikamy się nawzajem. Tam gdzie ja, tam i mój świat, mogę go tylko chwilami odsunąć, próbując wcisnąć się nieco bardziej do świata realnego dla śmiertelników. Powoli pokonywałem drogę, obserwując wszystkie piękne, poskręcane rośliny na swojej drodze. Pnącza bluszczu, delikatnie poruszały się, witając. Delikatna muzyka roznosiła się wokół. Kiedy dotarłem do Drzewa Życia, odruchowo położyłem na nim rękę. Od wieków nie czułem od niego nic. Drzewo życia oddawało energię, którą siejesz, a ja byłem bardziej martwy niż ciała leżące w cmentarnej ziemi od stuleci. Zrezygnowany podążyłem w kierunku portalu do Królestwa. Nie mogłem do niego wejść, ale mogłem być cholernie irytujący. Stanąłem wprost przed portalem, po czym usiadłem, gniotąc delikatne, fioletowe kwiaty. Zastanawiałem się, czy jeśli siedziałbym tam wystarczająco długo, to umarłyby. 

"Wszystko czego dotykałem, umierało" - skwitowałem w myślach.

Wiedziałem, że anioły w końcu zrozumieją, że nigdzie się nie wybieram. Potrafiły wyczuć niepokoje przy bramie, a tym właśnie byłem. Niepokojem. Jednak musiałem porozmawiać z Orifielem. Pojawienie się sekty skłaniało nawet mnie do interwencji. A może nie chodziło o Czarną Różę, a o pewną jasnowłosą dziewczynę, która już raz wcześniej skłoniła mnie do działania. Jej odmienność, to jak niepowtarzalnym wybrykiem natury była, przełamało nudę eonów, która sprawiała, że czułem się, jakbym cały czas spał. Nie musiałem długo czekać. Portal zajaśniał blaskiem, a po chwili przede mną stał Orifiel. Anioł rozłożył czarne skrzydła na boki, patrząc na mnie surowym wzrokiem. Był opanowany, ale byłem prawie pewny, że pod tą maską czai się lęk. Również Samael się mnie bał, pomimo tego ile czasu spędził w moim świecie. Ich strach był męczący. 

Spalona - część 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz