Obudził mnie zapach morza i lasu. Leżałam na czymś ciepłym i rozkosznie przyjemnym w dotyku. Senna mgła dalej otaczała mój umysł, gdy przeciągnęłam się delikatnie, a wtedy okropny ból rozniósł się po moim mostku. Momentalnie rozbudziłam się i zrobiło mi się zimno. Serce przyspieszyło gwałtownie, dudniąc i obijając się o ściany klatki piersiowej, gdy wróciły do mnie z całą mocą wspomnienia. Porwanie. Ezaiach. Ratujący mnie Orifiel."Przecież ja umierałam".
Otworzyłam szeroko oczy i zerwałam się do siadu, przytulając kolana do klatki piersiowej. Brałam wdech za wdechem, czułam się, jakbym nie mogła oddychać, a każdy wdech tylko sprawiał mi ból i jeszcze mocniej przypominał o tamtych wydarzeniach. Nagle ciepłe ramiona objęły mnie, otaczając znów zapachem morza i lasu. Niepokój zaczął przygasać powoli. Ten prosty dotyk osadzał mnie w rzeczywistości i odganiał koszmary. Podniosłam głowę i spojrzałam w najbardziej błękitne oczy, jakie widział ten świat.
"Spokojnie" - usłyszałam jego znajomy głos w głowie.
Patrzyłam na niego, powoli orientując się w sytuacji. Orifiel mnie uratował. Nie byłam do końca pewna jak. A to ciepłe, przyjemne coś, na czym leżałam, to był on. Rumieniec oblał moje policzki, schodząc niżej, aż pod obojczyki, co odczuwałam jako nieproszone ciepło. Najwyraźniej uwiłam sobie z niego posłanie. Uczucie wstydu, które mnie ogarnęło, było nie do wytrzymania. Skrzywiłam się, a anioł zinterpretował to w nieprawidłowy sposób.
"Boli Cię" - stwierdził.
- Tylko trochę - powiedziałam wymijająco, a raczej wyrzęziłam. Mój głos był okropnie ochrypły, a mówienie sprawiało mi ból. Chłopak uśmiechnął się wyrozumiale.
"Myślę, że zostaniemy przy komunikacji niewerbalnej" - zażartował, a ja wywróciłam oczyma.
"Gorzej ze mną nie będzie."
"Pozwól mi obejrzeć Twoje rany" - poprosił. Coś we mnie szarpnęło się w odruchu, aby mu odmówić. Jego troska była słodka i sprawiała, że się topiłam, ale nie chciałam się jej poddawać.
"Już i tak przyznałaś mu, że go kochasz." - Wredny głos w mojej głowie odezwał się pierwszy raz od dawna.
Miał rację. Kiedy myślałam, że już po mnie, powiedziałam mu prawdę. Nie żałowałam tego, w żadnym wypadku, ale obudzenie się na nim prosto po tym potrafiło namieszać w głowie. Westchnęłam w duchu i położyłam się na plecach. Chłopak spojrzał na mnie i uniósł jedną brew w wyczekiwaniu.
"Co?" - zapytałam skonsternowana. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, koło którego ukazał się dołeczek. Czarne kosmyki opadały na jego czoło figlarnie.
"Musisz ściągnąć bluzkę. Największa rana jest na mostku" - wydawał się rozbawiony.
Moje serce przyspieszyło i zaschło mi w ustach. Jeszcze nigdy żaden chłopak nie widział mnie bez koszulki. Przełknęłam gulę w gardle i powoli ściągnęłam T-shirt, dziękując bogu za to, że mam pod nim stanik. Przez chwilę przemknęło mi przez głowę to, że ktoś musiał mnie w to wszystko ubrać, ale wolałam nawet nie pytać, kim był ten tajemniczy ktoś. Wystarczyło mi wstydu na kolejne dwadzieścia lat. Odwróciłam głowę w bok speszona, kiedy chłopak mierzył moje ciało wzrokiem. Poczułam, jak jego palce chwytają mój podbródek i delikatnie obracają moją głowę ku niemu. Anioł klęczał nade mną z kolanami rozstawionymi obok moich bioder, jego skrzydła przesłaniały mi widok na pokój. Nachylał się teraz, patrząc mi prosto w oczy.
- Nie wstydź się. To, co zrobiłaś, jak broniłaś się, to jak pokiereszowałaś Ezaiacha, to wszystko sprawiło, że wygraliśmy. Jesteś wojowniczką Rose, a jedyne czego chce, to upewnić się, że rany po tej bitwie goją się tak, jak powinny. Obiecuje - powiedział tym razem na głos.
CZYTASZ
Spalona - część 1
FantasyRose za sprawą Anielskiego Ognia traci wszystkie swoje wspomnienia w dzień osiemnastych urodzin. Według Aniołów jej misją jest pilnowanie dopełniania Porozumienia - paktu, głoszącego o nienaruszalności wolnej woli śmiertelników. Rose udaje się w nie...