Rozdział 8

262 25 2
                                    

Natalia

Jesteś na wakacjach, kretynko. Nie musisz mieć wrzutów sumienia, bo nie zrobiłaś nic produktywnego – tłumaczyłam sobie, kiedy szorowałam zęby. Po całym dniu leniuchowania z Laurą, najpierw nad basenem, a potem na plaży, zwieńczonym bardzo obfitą kolacją w jednej z okolicznych knajpek, dręczyło mnie poczucie winy. Cholera, to nie było normalne. Ta ambitna, poukładana część mnie dawała o sobie znać. Zazdrościłam Laurze, która zasnęła jakieś piętnaście minut temu ze słuchawkami w uszach. Dla niej wszystko było prostsze, ona nie analizowała, nie martwiła się na zapas, po prostu żyła chwilą. Miałam nadzieję, że przebywanie z nią i pobyt tutaj choć trochę nauczą mnie takiego podejścia do życia.

Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze, kiedy wspominałam dzisiejszy wieczór. Kolacja we czwórkę, spędzona w kameralnej, uroczej knajpce, nie trwała tak długo jak nasz pierwszy wspólny wypad, ale była równie udana. I co najważniejsze, czułam się o wiele swobodniej niż za pierwszym razem, bo Gajewski o nic mnie nie pytał, właściwie nie zamienił ze mną ani słowa. Był całkowicie skupiony na Laurze. Rozmawiali i chichotali, a ja z zadowoleniem patrzyłam, jak mojej przyjaciółce iskrzą się oczy. Przypominała szczęśliwą kilkulatkę, którą tata zabrał do wesołego miasteczka. Cieszyłam się, że ona i Robert mają dobry kontakt. To znaczy, rozumiałam, że jedna kolacja niczego nie zmieni, ale wierzyłam, że to punkt zwrotny. W końcu przed nami było jeszcze kilka wspólnych tygodni. A to wystarczająco dużo czasu, by podreperować relacje z własnym dzieckiem. Sama chętnie spędziłam ten wieczór z tatą. Snuliśmy plany związane z rozpoczęciem przeze mnie studiów, a on ku mojemu zdziwieniu ani razu nie napomknął, że dziennikarstwo czy polonistyka to zły pomysł. W miłej atmosferze minęło nam kilka godzin i mogłam z całą pewnością stwierdzić, że to był udany dzień.

Przeczesałam szczotką włosy, a potem wklepałam krem w twarz. Wiedziałam, że szybko nie zasnę. Niewiele myśląc, zarzuciłam bluzę na T-shirt i szorty, które służyły mi za piżamę, po czym ruszyłam w stronę schodów. Kiedy mijałam pokój taty, usłyszałam pochrapywanie. Wszyscy byli wykończeni dzisiejszym dniem, w tym i ja, z tą różnicą, że zbyt dużo bodźców i nowe otoczenie zawsze utrudniały mi zaśnięcie. Do tego dziś była pełnia, co tylko potęgowało ten stan.

Właśnie byłam w kuchni i gasiłam pragnienie chłodną wodą, gdy usłyszałam jakiś dźwięk. Odstawiłam powoli szklankę i zamarłam. A potem usłyszałam to ponownie. Brzmiało jak szuranie krzesłem na patio. Było kilka minut po północy, a ja z natury byłam tchórzem, więc nic dziwnego, że się bałam.

Tylko spokojnie! Mamy tutaj system alarmowy, drzwi antywłamaniowe i...

Nagle dotarło do moich uszu przekleństwo i dopiero teraz mogłam odetchnąć z ulgą. Choć nie całkowicie, bo dziwny trzepot motyli w moim brzuchu sprawiał, że nie potrafiłam do końca się uspokoić. Znałam ten głos. Głęboki, lekko zachrypnięty. Ten, który wywoływał przyjemne ciarki w dole pleców.

Powinnam wrócić na górę jak grzeczna dziewczynka, ale zżerała mnie ciekawość. Zresztą muszę w końcu sama przed sobą przyznać – wszystko, co dotyczyło tego mężczyzny, budziło moją niezdrową fascynację.

Ruszyłam na paluszkach w stronę przeszklonych drzwi. Zauważyłam Roberta dopiero, kiedy dotknęłam nosem szyby, bo taras był oświetlony jedynie światłem księżyca, który górował na niebie. Przełknęłam ślinę, gdy wysoka, postawna sylwetka poruszyła się. Drzwi były uchylone, więc musiałam być cicho. Robert stał przez chwilę bez ruchu, miałam wrażenie, że wpatruje się w morze, który wciąż było niespokojne.

Cholera, nie powinno mnie tu być – prowadziłam w myślach monolog. Połowa mnie nakazywała mi iść do łóżka, ale ta druga, bardziej ciekawska część mnie, błagała, by zostać.

Strawberry KissOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz