Rozdział 4

250 28 7
                                    

Robert

Miasteczko, w którym się zatrzymaliśmy, było spokojne, a jednak czas mijał mi tutaj szybciej niż w Poznaniu. Przynajmniej takie odnosiłem wrażenie, bo ledwo udało się nam rozpakować walizki i spróbować lokalnych przysmaków, które właścicielka domu zostawiła dla nas w lodówce, a słońce już chyliło się ku zachodowi.

Rozprostowałem plecy i obiecałem sobie, że następnym razem spakuję się w bagaż podręczny. Dopisywał mi dobry humor i to nie tylko dlatego, że pogoda była bajeczna. Mimo początkowych kaprysów i kręcenia nosem moja córka tryskała pozytywną energią. Nie miałem pojęcia, czy to burza hormonów, typowa dla ludzi w jej wieku, czy raczej charakterek, o którym regularnie mi przypominała. W każdym razie czułem ulgę, kiedy słyszałem dobiegający zza ściany dziewczęcy śmiech.

Tak bardzo o to walczyłem. Chciałem, by Laura znów była sobą, by nie było między nami dystansu, które pojawił się, gdy rozwiodłem się z jej matką. Wiedziałem, że to ja zawaliłem. Osobiście zbudowałem ten mur między nami i obiecałem sobie, że zrobię wszystko, by go zburzyć. Krzywdziłem ją przez ostatnie lata, choć nigdy nie uciekałem się do wyzwisk czy przemocy. To była innego rodzaju krzywda. Nieobecność, nie tylko fizyczna, ale również ta związana z bliskością – obie ranią równie mocno. Pracowałem cholernie dużo, bo wierzyłem, że tylko wtedy będę coś wart. Skoro nie wyszło mi z żoną, to chciałem udowodnić sobie i innym, że chociaż w pracy nie jestem do niczego. Kolejne zera na koncie przynosiły mi chorą satysfakcję, ale nadszedł dzień, kiedy nawet to mnie nie cieszyło. Zorientowałem się, że moje życie jest puste. A potem zobaczyłem moje dziecko, które dorosło, nawet nie wiem kiedy, bo byłem zbyt zajęty sobą, by to zauważyć.

Laura weszła tamtego ciepłego kwietniowego dnia do domu z furią wypisaną na twarzy, rzuciła plecak w kąt i coś do mnie burknęła. Potem poszła do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami. To właśnie wtedy z przerażeniem uświadomiłem sobie, że od wielu miesięcy nie zapytałem jej, jak w szkole, ani czy nie potrzebuje jakiegoś wsparcia. Świadomość stanu rzeczy uderzyła we mnie z taką mocą, że jeszcze tego samego wieczoru zacząłem cerować naszą podziurawioną relację. Podniosłem z podłogi plecak, poszedłem do jej pokoju i powiedziałem, że musimy pogadać. Spojrzała na mnie jak na kosmitę i wcale jej się nie dziwiłem.

Dni mijały, ona stawiała opór, ale ja byłem uparty. Znosiłem jej opryskliwe odpowiedzi i ostentacyjne gapienie się na ścianę, kiedy coś do niej mówiłem. Nie ufała mi i pewnie się zastanawiała, czego, do cholery, nagle od niej chcę. A jednak powoli, krok po kroku, zdobywałem u niej punkty, te, które, jak mi się wydawało, bezpowrotnie straciłem. Chyba starałem się aż za bardzo, bo moja córka wypominała mi, że jestem nadopiekuńczy i chłopcy boją się z nią umawiać. I bardzo, kurwa, dobrze. Choć oczywiście wiedziałem, że nie jest święta, bo parę razy przyłapałem ją na obściskiwaniu się z młodszą wersją Eminema, i to tuż przed naszym domem. Cóż, ojcowie mają to do siebie, że chcą chronić swoje małe puchate króliczki, nawet jeśli te zaczynają malować paznokcie na czerwono i nosić bieliznę w stylu tej z sex shopu. Wiem, o czym mówię, bo to ja w domu robię pranie.

Wakacje we Francji miały być kolejną okazją, by naprawić relacje z Laurą. Zdana matura była tylko pretekstem. Moje dziecko nie musiało w żaden sposób zasłużyć sobie na ten wyjazd. Chciałem dobrze wykorzystać nadchodzący czas. Planowałem spędzać wspólnie leniwe popołudnia nad basenem czy w restauracji, gadać o głupotach i żartować jak za dawnych lat. Bez wstydu i tej niezręcznej ciszy, która wciąż nam się przytrafiała. Oczywiście zamierzałem dać Laurze sporo luzu i czasu na wakacyjne szaleństwa, tym bardziej że przyjechała tutaj ze swoją rówieśniczką. Cholera, byłem gotów puszczać ją nawet na te wszystkie podejrzane imprezy, na które przychodzili napaleńcy z Tindera. Cokolwiek, byleby tylko była szczęśliwa.

Strawberry KissOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz