Rozdział 13

197 23 0
                                    


Natalia

Długo myślałam o tajemniczej rozmowie telefonicznej, którą podsłuchałam tamtego wieczoru. Może byłam naiwna, ale chciałam wierzyć, że Robert ma czyste sumienie. Cokolwiek zrobił, z tego, co mówił swojemu tajemniczemu rozmówcy, wynikało, że już to zakończył i nie chce do tego wracać. Starałam się nie zaprzątać sobie tym głowy. Sprawy biznesowe to było coś między nim a moim ojcem, nie chciałam się wtrącać ani psuć sobie wakacji snuciem domysłów.

A jeśli o wakacjach mowa, to wczoraj razem z Laurą spędziłyśmy całe przedpołudnie, włócząc się po Montpellier. Miasto zauroczyło mnie od pierwszych chwil. Było równie stylowe jak Paryż, a jednak bardziej kameralne, cichsze. W wąskich uliczkach traciłam poczucie czasu. Z przyjemnością obserwowałam lokalsów, którzy rozmawiali i nigdzie się nie spieszyli.

W końcu dotarłyśmy do słynnego Placu Komedii – miejsca tętniącego życiem, z mnóstwem knajpek i monumentalną fontanną Trzech Gracji, przy której zrobiłam Laurze pewnie jakieś tysiąc fotek. W pewnej chwili ona chciała iść coś zjeść, a ja wciąż nie potrafiłam oderwać wzroku od zabytkowych budynków otaczających plac. Zdobione balustrady tarasów, pełne detali gzymsy... i to wszystko bez krzykliwych reklam i bannerów, których pełno było w Poznaniu.

– No dalej, przecież jeszcze tutaj przyjedziemy! – Laura pociągnęła mnie za rękę.

Chwilę później wsiadłyśmy do bajecznie kolorowego tramwaju, którym dotarłyśmy do promenady du Peyrou. Usiadłyśmy na trawie w pobliskim parku, o tej porze pełnym wypoczywających w cieniu drzew turystów i spacerujących rodzin z dziećmi.

– Podobno Montpellier to jedno z ulubionych miejsc studentów wyjeżdżających w ramach Erasmusa. – Laura podekscytowana chwyciła mnie za ramię. – Zobacz, nawet teraz w wakacje jest ich tutaj sporo. – Zerknęła wymownie na grupkę siedzących niedaleko chłopaków.

– A ja słyszałam, że w tym miejscu w każdą niedzielę odbywa się targ staroci. Może wpadniemy i upolujemy jakieś perełki? – Zmieniłam temat, bo nie miałam ochoty na flirt z nieznajomymi.

Siedziałyśmy tak jeszcze godzinę, plotkowałyśmy i zajadałyśmy się wziętym na wynos clafoutis z wiśniami. Planowałyśmy zobaczyć jeszcze plac Canourgue, gdzie znajdowała się fontanna Jednorożca, skąd było już bardzo blisko do katedry Świętego Piotra, ale zgodnie uznałyśmy, że lepiej pojechać tam we czwórkę innym razem. Wiedziałam, że dzisiejsze zwiedzanie było zaledwie przedsmakiem tego, co miasto miało do zaoferowania, ale chciałam dawkować sobie atrakcje powoli i nigdzie się nie spieszyć.

Resztę dnia spędziłyśmy aktywnie. Pływałyśmy, zrobiłyśmy prawdziwie francuski obiad, który był tak obfity, że nie dałyśmy rady go zjeść, a potem poszłyśmy pobiegać, żeby spalić nadprogramowe kalorie. To był oczywiście pomysł Laury, nie mój. I choć powinnam być zmęczona po tak intensywnym dniu, kiedy nadszedł wieczór, wcale nie miałam ochoty iść spać. Przeciwnie – jakiś diabelski szept w mojej głowie nakazał mi wyjść na taras.

Laura wymamrotała przed dwudziestą trzecią, że jest wykończona i idzie do łóżka. Mój tata też już spał. Niestety jego chrapanie było słychać nawet na korytarzu. Nic nie stało na przeszkodzie, bym zaspokoiła swoją ciekawość, zeszła na dół i sprawdziła, czy na zewnątrz zastanę jedynie niesamowity widok na księżyc i morze, czy może coś, a raczej kogoś, jeszcze.

Gdy otworzyłam przeszklone drzwi, było już grubo po północy. Zauważyłam Roberta i poczułam znajome podekscytowanie. Głupio mi było usiąść obok niego na drewnianych schodach, więc zajęłam miejsce przy stoliku. Może to było kretyńskie, ale wzięłam ze sobą książkę, tak dla niepoznaki, nie chciałam, by pomyślał, że przyszłam tutaj dla niego.

– No proszę, byłem pewien, że już dawno śpisz. – Uśmiechnął się, kiedy mnie zobaczył.

– Czasami, kiedy mam zbyt dużo wrażeń w dzień, jestem tak przebodźcowana, że nie mogę zasnąć mimo zmęczenia. Pomyślałam, że chwilę tutaj poczytam i może to... może to pomoże mi zasnąć – wybąkałam zmieszana, a on pokiwał głową.

– Czy to książka mojej córki? Ta, którą czytałaś w samolocie? – Uśmiechnął się znacząco.

– Tak, zostało mi kilka rozdziałów do końca.

– I jak wrażenia?

– Hm... jest... intensywna – powiedziałam i oblałam się rumieńcem.

– Domyślam się, że nie masz na myśli błyskotliwych dialogów i wartkiej akcji?

– Wartka akcja jest. I to bardzo. Tylko że... innego rodzaju. – Zawstydzona strzelałam oczami na boki.

– Okej, oboje jesteśmy dorośli, więc grajmy w otwarte karty. Chodzi o seks?

– Tak... duuużo seksu.

– Nie dziwi mnie to. W końcu dostałaś to od mojej córki. – Robert się roześmiał, a potem poklepał miejsce obok siebie. – Chodź, pogadamy. Przecież nie będę do ciebie krzyczał z drugiego końca tarasu.

Zmieszana kiwnęłam głową i usiadłam obok niego. A potem zadziała się jakaś magia, bo kiedy zaczął opowiadać mi o książkach, przestałam być spięta i niepewna. Po prostu słuchałam go, odpowiadałam na jego pytania i nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam swobodnie dyskutować z nim o swoich upodobaniach książkowych i literackich nowinkach. 

Przy okazji wiele się o nim dowiedziałam. Na przykład tego, że płakał, czytając Pamiętnik Sparksa, a film o tym samym tytule, choć jego zdaniem dobry, nie zrobił już na nim takiego wrażenia. Jego guilty pleasure są wszystkie książki w stylu Kodu Leonarda da Vinci. Jakiś czas temu przeżył prawdziwe tortury, kiedy musiał przeczytać Zmierzch, bo przegrał z Laurą jakiś durny zakład. 

Ja z kolei powiedziałam mu, że kiedy byłam dzieckiem, pokochałam Anię z Zielonego Wzgórza. Pokłóciliśmy się o Gilberta, który był moim pierwszym książkowym crushem, a Robert nie widział w nim nikogo szczególnego i nazwał „postacią bez wyrazu". Powiedział, że jego najbardziej znienawidzoną lekturą był Janko Muzykant, bo to cholernie smutna historia. Z kolei ja wyznałam, że uwielbiałam w Pustyni i w puszczy i zawsze chciałam być Nel. Powoli przeszliśmy to bardziej współczesnych książek i tego, co aktualnie lubimy czytać. Wybudziłam się z tego przedziwnego transu dopiero, gdy Robert spojrzał na zegarek.

– Cholera, czas spać. Dochodzi druga.

– Poważnie?! – Zerwałam się na równe nogi. Było mi głupio, że straciłam przy nim poczucie czasu.

– Dzięki za inspirującą rozmowę. Wyśpij się. – Jego wzrok zatrzymał się na mojej twarzy. – Jutro mamy kolejną lekcję?

– Nie, dopiero w piątek.

– Okej... no to... dobrej nocy. – Odwrócił się do mnie plecami i ruszył do drzwi, ale zatrzymał się przed wejściem i wyglądał, jakby na mnie czekał.

– Dobranoc. Też zaraz pójdę... tylko... – Spojrzałam najpierw na zapierający dech w piersiach widok na morze oświetlone przez księżyc, potem na niego. No dobra, on też stanowił cudowny widok.

– Rozumiem. – Uśmiechnął się. – Chcesz pobyć z nim chwilę sam na sam. – Wskazał wiszący na niebie świetlisty rogalik. – Ten widok jest uzależniający, co?

Pokiwałam głową, a potem patrzyłam, jak wchodzi do środka. Miał rację. Nocą na tym tarasie było coś uzależniającego. Coś, co mnie tutaj przyciągało niezależnie od tego, jak bardzo byłam zmęczona. Coś, czego nie powinnam pragnąć. Problem w tym, że dla mnie tym czymś wcale nie był księżyc.

Strawberry KissOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz