Rozdział VII: Nieporozumienia.

120 24 4
                                    

~~RASIEL~~

– Oczywiście. Obiecuję na swe nieśmiertelne życie, że z mej ręki nie zasiądziesz na tronie, a jeśli tak się stanie, w proch się obrócę – powiedział Azriel, a jego oczy zalśniły szarłatem. Będąc tutaj, udało poznać mi się trochę ich zwyczaje, a jednym z ciekawszych były obietnice. Z jakiegoś powodu nie mogli łamać danego słowa, kiedy ich oczy w momencie składania przysięgi zalśniły szkarłatem. Podania mówią, że taka obietnica jest wtedy składana szczerze.

– Nie wyglądasz na zaskoczonego, czyżbyś już poznał jedną z naszych wad? – zapytał, opierając głowę na zgiętej w łokciu ręce.

– Nie uważam tego za wadę.

– Dla ciebie nie jest wadą, dla nas owszem. Musimy odpowiednio dobierać słowa, żeby w przypadku złamania obietnicy nie skończyć jak ja.

– Dlaczego więc nie postawiłeś na szali czegoś innego? Dlaczego postawiłeś swoje życie? – zapytałem, zastanawiając się nad tym. Dlaczego tak postąpił? A może naprawdę nie ma złych zamiarów?

– Żebyś wiedział, że to nie puste słowa i zamierzam dotrzymać tej obietnicy. Dopóty żyjesz, jestem zobowiązany do dotrzymania danego słowa.

– Postawa godna podziwu – stwierdziłem. Nie potrafiłem jeszcze rozgryźć wampira. Jego działania czasami wydawały mi się nielogiczne. Trudne do zrozumienia.

– Może dzięki temu moja rasa nie będzie postrzegana jak bezduszne monstra – stwierdził, upijając spory łyk ze swojego kielicha.

– Nie jesteś bezdusznym monstrum – mówię. Czasami można odnieść wrażenie, że taki właśnie jest, ale w głębi duszy... Czuję, że nie jest zły. Możliwe, że gdyby miał okazje do zaprezentowania siebie, takim, jakim jest, zdanie o jego rasie byłoby całkowicie inne.

– Wyjątek nie zawsze potwierdza regułę – mruknął – Ale dziękuję za takie słowa – uśmiechnął się delikatnie. Miałem nadzieję, że nic się nie zmieni i kiedyś... Któregoś dnia nie będę ich żałować.

Azriel jest... Trudno opisać go słowami, jest w nim coś... Co mnie przyciąga.

Może to ten mrok, którym się otacza? Nie od dziś wiadomo, że ciemność zawsze przyciąga światło, tak samo jak światło przyciąga ciemność.

Rasielu, nie możesz tak myśleć. Gdyby Caleb się dowiedział... Złamałbym mu serce. Nie wybaczyłbym sobie tego, gdybym go skrzywdził. Jednak czy teraz będę umieć, szeptać mu wyznania miłości patrząc mu prosto w oczy? Wiedząc, że moje myśli są zdradliwe? I myślę o innym mężczyźnie?

Zasługuje na potępienie, skoro moje myśli krążą wokół innego.

To nie powinno mieć miejsca.

– Coś się stało, Rasielu? Zbladłeś – zauważył Azriel. Posłałem mu szczery uśmiech.

– Nic takiego, zastanawiam się, czy Caleb nie rozrabia – skłamałem. Miałem nadzieję, że ostatnie wydarzenia nauczyły go... czegoś.

– Oby nie, nie zmierzam znowu wyciągać go z kłopotów. Jeśli to cię trapi, to pozwól, że zajmę się tym i sprawdzę, co porabia.

– Możesz to dla mnie zrobić?

– Oczywiście – odpowiedział, wstając ze swojego miejsca. Podszedł do mnie i złapał moją dłoń, całując jej wierzch.

– Dokończ posiłek w spokoju, Rasielu – powiedział.

– Dziękuję ci, Azrielu – odparłem, uśmiechając się przy tym.

– Drobiazg. Może uda mi się czegoś go nauczyć – odparł tajemniczo. Nie zamierzałem dopytywać się jak będzie wyglądać ta nauka, właściwie nie chciałem wiedzieć, żeby nie musieć się bardziej denerwować. Wciąż nie wiem, co się stało. Caleb twierdzi, że niczego nie pamięta... Wcześniej powiedziałem mu, że wierzę mu, ale teraz... Nie wiem, czy dobrze postąpiłem. Naprawdę nic nie pamięta, czy nie chcę mi powiedzieć prawdy? Musi być aż taki uparty? I musi okłamać nawet mnie?

My crimson brideOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz