Rozdział XXVII: Boskość też ma swoją cenę.

82 17 0
                                    

~~AZRIEL ORGAXOG~~

Facet stojący za barem nie szczędził komentarzy na mój temat.

– Patrz, pewnie przyszedł żerować – rzucił, a ja puściłem jego uwagę mimo uszy. Może i cywilizacja poczyniła postępy, ale wciąż czuję się jakbym żył w tych samych czasach.

Milczałem. Wiedziałem, że jeśli się odezwę, by bronić siebie, ściągnę tylko sobie kłopoty na głowę; a tego wolałbym uniknąć.

Specjalnie wyjechałem poza miasto, żeby odpocząć i zaczerpnąć tchu. Chciałem chociaż przez chwilę nie myśleć o Calebie i... tym wszystkim. Ale głównie chciałbym wyrzucić podróbkę Boga ze swojej głowy. Zakorzenił się, w umyśle, jak jakaś plaga. Cholera by go wzięła.

– Na co się gapisz? – rzucił facet, kiedy spojrzałem na niego na chwilę – Tacy jak ty nie powinni istnieć – dodał anioł. Zapomniałem dodać, że jakoś anioły i wampiry nie pałają do siebie szczególnym uwielbieniem. Wręcz ledwo tolerujemy, a wszystko to... przeze mnie – w końcu to w podręcznikach historii ja stoję odpowiedzialny za zabójstwo najmłodszego z książąt Niebiańskiego Królestwa. Chyba naprawdę zasłużyłem na miano Upadłego Króla.

Oczywiście ten tutaj facet nie wie, że faktycznie ma do czynienia z tym, o którym się uczył, jednak niesmak pozostał do mojej rasy. Upadły czy Zdradziecki... Wszystko jedno, nienawidziliby mnie tak samo.

Moja rasa wyzwoliła się z kajdan narzuconych przez demony, kosztem tego, że większość społeczeństwa traktuje nas jak cholerne szkodniki. Czy właściwie dobrze zrobiłem? Czy to było dobre rozwiązanie, chcąc uwolnić się z tych kajdan?

– Twoja nienawiść do wampirów jest żałosna Jeffrey – powiedział ktoś, a ja zerknąłem przez ramię, kto raczył stanąć w mojej obronie.

Facet wyglądał jak Caleb jeszcze zanim obudził w sobie swoją moc. Bez jaj... Specjalnie wybieram jakiś zapyziały zajazd na obrzeżach miasta i spotykam tam jakiegoś podrabiańca Caleba? Losie nie żartuj sobie tak ze mnie.

– Mogę się przysiąść? – zapytał, a ja skinąłem głową. Nie obchodziło mnie to, ale nie szukałem kłopotów.

– Nigdy cię nie widziałem w tych stronach – powiedział.

– Kulturalnie byłoby się najpierw przedstawić rozmówcy – rzuciłem od niechcenia.

– Bradwr – przedstawił się, a mi coś podpowiadało, żeby uważał.

– Neb Wired – przedstawiłem się, używając swojej poprzedniej tożsamości, zanim wróciłem do bycia Azriel'isem Orgaxog'iem. Facet za barem pewnie wpadłby we wściekłość, wiedząc, że nazywam się jak ten słynny król, którym w rzeczywistości jestem. Tak było bezpieczniej.

– Więc... Skąd jesteś? I co tutaj robisz? – zapytał.

– Chciałem tylko odpocząć, nie najlepiej jest w moim życiu.

– Miłość życia odeszła? – zapytał.

– Poniekąd – odparłem, upijając łyk napoju ze swojej szklanki.

– To kiepsko – rzucił, po czym zawołał tego całego Jeffa, by przyniósł nam coś mocniejszego. Czułem to w kościach, że coś kombinują. Oboje. Dlatego nie zamierzałem stracić czujności, wiedziałem, że jeśli to zrobię, nie skończy się dobrze dla mnie. Jednak nie zamierzałem odmówić uczestnictwa w ich grze...

~~~~

– Tak żegnasz kochanków? – zapytałem, kiedy złapałem jego nadgarstek, wykręcając go. Czekałem aż wypuści nóż, który trzymał w ręce. Już mój brat miewał lepsze intrygi niż on.

My crimson brideOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz