V

59 2 6
                                    


wiadomość o smierci haibary szybko rozeszła się po całej okolicy, niestety nie udalo sie go uratować. to bylo calkiem straszne. ale do rzeczy.

suguru poblokowal mnie na każdej możliwej platformie, nawet na tik toku. co on sobie wyobrażał, nie mogłem mu nawet przesyłać żadnych tik tokow, ktore wydawały się być zabawne lub relowe. to bylo do bani... zostałem sam jak palec. nie miałem już żadnego przyjaciela. to nie miało sensu.

postanowiłem wybrać się na krótki spacer do zabki by uciec przed rzeczywistościa. hot dog z zabki wydawał się najlepszym wybawieniem, więc pospiesznie zaczalem sie kierować w strone zaby. niespodziewanie jednak dostałem z bara, udałem jednak ze to nie zrobiło na mnie wrażenia i spojrzalem na kolesia, który mnie potracil. od razu odechciało mi się żyć...

jeżeli miałbym wskazać najbardziej znienawidzona przeze mnie osobe to z pewnością nie byłaby to moja mama tylko ten zdebilały toji fushiguro, którego znowu spotkałem wbrew swojej woli.

- o matko... - mruknalem niezadowolony i szczerze mówiąc nie dziwiłem się sobie.

- nie jestem twoją matką - powiedział kpiąco toji na co ja przewróciłem oczami. to nie była pora na przekomarzanki.

- ta... dlaczego nie jesteś w kosmosie?

- bo nie - odpowiedział pewny siebie. zacisnalem tylko pięści. takie towarzystwo zle na mnie wpływało. chciałem tylko wyjść na szybki spacer i zdobyć hot doga, dlaczego nawet w takiej sytuacji musialy mnie spotykać niedogodności? czy wrzechswiat mnie znienawidził i założył koalicje przeciwko mnie?!

wzialem głęboki oddech probujac sie uspokoic. wystarczyło tylko go ominac i pojsc do zabki... tak, to był dobry plan. ruszyłem pewnie przed siebie, ale katem oka zobaczyłem jak toji wyjmuje bron i robi zamach. oczywiście zrobilem unik bez problemu...

- what are you doin'? - spytalem poirytowany, marszczac brwi. nie miałem czasu na zabawy

- walczmy

- ok

po tych słowach rzucilismy się na siebie. wtedy nagle stało się cos nieoczekiwanego, uslyszelismy pewien głos. mógłbym przysiac ze gdzies go juz słyszałem. miałem dobra pamięć do głosów.

- przerwac walke - powiedział mężczyzna. to chyba był ten cały kong shiu któremu wykopalem auto. toji spojrzał na niego od niechcenia po czym jego uwaga została skierowana na jakiegoś małego asa obok mężczyzny z wasikiem.

- co to jest? - spytal toji i wskazał palcem na dziecko z ciemnymi wlosami. hm... wyglądał trochę jak...

- to megumi, twój syn - powiedział shiu z rezygnacja, a więc to tak? w sumie to toji mi powiedział rok wcześniej ze ma syna, ale kompletnie wyleciało mi to z głowy.

- aaa, kojarzę go skądś... - odrzekl toji ze znudzeniem w oczach. to było dosyć dziwne, spojrzałem na dziecko, wpatrywało się w nas z politowaniem, co za szczyl...

chciałem już się odezwać, ale toji mnie ubiegł. spojrzał mi prosto w oczy i powiedział...

- to mój kid, zajmij się nim.

- słucham? - spytałem z niedowierzaniem. wcześniej kiedy był na skraju śmierci to zrozumiałe było to ze mnie poprosił o coś takiego, ale teraz? przecież bez problemu mógł się nim zająć, serio zamierzał mi go wcisnac?!

- gowno droga szlo - powiedział toji a ja zapragnalem go zepchnac z klifu.

- co niby bede z tego mial? - spytałem wyzywająco. jeżeli miał dla mnie jakas dobra oferte to spoko, czemu nie... jeśli jednak było inaczej to szczerze powiedziawszy mógł spadać na drzewo.

Złamane serce | SatoSugu | Jujutsu KaisenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz