XVII

36 1 4
                                    




wbieglem do szpitala jak poparzony. na poczekalni spotkałem już shoko i masamichiego. oboje robili cos na telefonach, podszedłem do nich zmachany.

- elo... co z nim? - spytałem opierajac rece na kolanach.

- czekaj - odparł masamichi, skupiając swoją cala uwagę na meczu w match masters. seriously... oni byli jacys niepoważni, żeby w takiej chwili rozgrywać wspólny pojedynek podczas gdy nanami walczył o życie na sali operacyjnej. suguru również dotarł na miejsce i zatrzymał się obok mnie.

- ile już czekacie? - spytał a masamichi od razu podniósł wzrok i automatycznie wstał z krzesla

- co on tutaj za przeproszeniem robi?

- przyszedł - wyjaśniłem.

- z jakiej racji? on jest zly

- z takiej ze nie ma tak wyjebane jak ty, serio grasz z shoko w match masters w takiej sytuacji??

- nie mam "wyjebane" ja po prostu tak sobie radze ze stresem - odparł lekko zirytowany masamichi, marszcząc brwi i potarl swoje czolo. kurde nie wiedziałem, zrobiło mi sie trochę glupio musiałem przyznac. jednak nie zamierzałem tego pokazywac więc tylko prychnalem i spojrzałem na suguru, musiałem zawiesić gdzieś oko no to padło na niego.

po upływie 4 sekund dołączył do nas toji i usiadł na krześle. postanowiłem tego nie komentować, ale masamichi miał inne plany

- a ty tu czego...?

- wilka złego - odpowiedział wyniosle toji, rozkładając dumnie nogi by pokazać dominacje. przewróciłem oczami, niezla popisuwa, naprawdę. ja również zająłem miejsce i ukryłem twarz w dłoniach jeszcze tego brakowało żeby nanami umarł... ogarnalem sie jednak i wyprostowałem się mężnie, nie zamierzałem pokazywać słabości przed nimi wszystkimi.

masamichi spojrzał na mnie i przemówił.

- co ty tam masz w tej kieszeni - spytał a moja ręka od razu powedrowala do mojej kieszeni z której wyjąłem papite. a no tak... przecież megumi czekał na nia, niech to... na śmierć zapomniałem.

- oho, tak ci sie niby spieszyło do domu a koniec końcow każesz dziecku czekac? mega żałosne - odparł toji, patrząc na mnie z obrzydliwie drwiącym uśmieszkiem. posłałem mu zdegustowane spojrzenie i odchylilem sie do tylu

- stul jape - wypalilem w odpowiedzi. nie zamierzalem przebierać w słowach, nie wobec kogoś tak... bezczelnego.

- satoru, co to za słownictwo - skarcil mnie masamichi, za kogo on sie uważał? za mojego ojca? mialem juz duzo lat, mogłem sobie mówić jak chciałem.

- no co? to on zaczął. po co mnie zaczepia?

- pokaż klase i go zignoruj - powiedział a ja zdałem sobie sprawę dlaczego on byl nauczycielem. jego rady były właściwie mądre i godne polecenia. zacisnąłem więc jedna pięść, bo drugiej nie moglem gdyz mialem w niej papite a nie chciałem jej zgnieść i westchnalem cicho, spuszczając wzrok na podłogę.

zapadla grobowa cisza, nikt nie raczyl się odezwać co było na swój sposób męczące. nagle ni stad ni zowąd podeszla do nas kolejna osoba, tym razem byl to...

- przylecialem z berlina najszybciej jak sie dalo, co sie stalo? - spytał ten caly kong shiu który jakimś cudem zaszczycił nas swoja obecnością, o co tutaj...

- o, hej shiu. jakiś facet miał wypadek rowerowy - wyjasnil mu toji. shiu poslal mu spojrzenie bez emocji

- aha, to straszne - skomentował tylko.

Złamane serce | SatoSugu | Jujutsu KaisenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz