XXIII

38 3 3
                                    

nie wiedzialem wgl co sie dzieje, mialem wrazenie ze chwilowo moja świadomość się wyłączyła. nawet nie wiedziałem kiedy znalazlem sie w szpitalu, nie bylem pewien czy przywlokły mnie tam moje wlasne nogi czy tez ktos to zrobił za mnie czy po prostu użyłem teleportu. wbrew pozorom trzecia opcja wydala mi sie najbardziej prawdopodobna.

trwala właśnie operacja megumiego, tir go przejechał. to bylo straszne, nie potrafilem sie zdecydować o czym chciałem myśleć - o megumim, o tym przebrzyglym tirze w kolorze zgnilej zieleni czy moze tez o niczym... chyba to byłoby dla mnie najlepsze. po prostu sie wyłączyć, wypędzić wszystkie zmartwienia z głowy. uciec przed cierpieniem...

co bym zrobił gdyby megumi wyzionalby ducha? nigdy sie nad tym tak naprawdę nie zastanawialem, bylem przygotowany na to ze umre pierwszy bo jestem starszy i tak dalej. mialem wobec tego dzieciaka wielkie plany, widziałem w nim potencjał. co bym poczuł gdyby zginął właśnie w tym momencie swojego zycia? kiedy jeszcze nie przeżył najlepszych lat... nie skosztował kawioru ani nie przejechał się traktorem. nie wiem. ale na samą myśl zachciało mi się ryczec.

- hej juz jestem - dotarl do mnie głos, kiedy podniosłem wzrok to zobaczyłem znajoma twarz.

- sensei... co ty tutaj robisz - spytałem.

- jak to co. wysłałeś mi wiadomość SOS i udostępniłes lokalizację więc jestem - wyjaśnił mi masamichi a więc to tak. widocznie byłem w takim szoku ze kompletnie wyleciało mi to z głowy, w ogóle tego nie zakodowalem we lbie.

tak właściwie to nawet nie wiedziałem po co do niego napisałem zatem nie miałem mu nic do powiedzenia. westchnalem wiec i spuściłem głowę. masamichi usiadl obok mnie na krzesle poczekalniowym. przez chwile nic nie mówił ale wiedziałem że prędzej czy później by sie odezwal, na tym polegalo życie. ludzie nie milczeli caly czas. to chyba dobrze, bo to oznaczało ze korzystalismy z komunikacji, lata ewolucji nie poszły na marne.

- no wiec co tym razem nawywijales - zagadal do mnie.

- skąd pomysł ze to moja wina? - spytałem ostrzej niz zamierzalem aczkolwiek nie mozna było mnie winić ponieważ mialem zszargane nerwy!

- a czyja - spytał a ja zesztywnialem. bo właściwie to... dobrze wiedziałem czyja to była wina. wiedziałem kto powiedział megumiemu te wszystkie okropieństwa które sklonily go do ucieczki. widziałem na własne oczy kto wybrał kabanosy do szejk challenge. w dodatku wieprzowe. co za dzień...

- ehh... bambra za kółkiem. nie uważał i potracil megumiego - wypalilem bez zawahania, przecież nie mógłbym powiedzieć masamichiemu ze byłem z suguru w kauflandzie, od razu by mnie zganił i zacząłby zadawać pytania. a przecież nie mógłbym się przyznać ze pomimo tego ze z jego winy megumi byl teraz w szpitalu to nie czułem do niego nienawiści, nie bylem wsciekly, jedyne co czułem to zal ze wszystko się posypalo i koniec końców nie zrobiliśmy sobie we trójkę shake challenge. co było ze mna nie tak?

- ah tak? a gdzie on teraz jest? ten bamber w sensie - masamichi postanowił widocznie drążyć temat, okej skoro chcial konwersacji to ja dostanie.

- co? nie wiem, odjechal pewnie

- więc tak po prostu mu odpuściłes? - to powiedziawszy masamichi uniósł podejrzliwie brew, chyba był mądrzejszy niż myślałem, nie byl jak przeciętna stara gotowa uwierzyć swojemu dziecku ze boli je brzuch i zostawić w domu zamiast posłać do szkoły. cóż, i dobrze. i tak nie lubiłem się pojedynkowac słownie z amatorami

- wiesz co, chyba wtedy bardziej myślałem o megumim i o wezwaniu karetki niż o pogoni za jakimś kretynem - odparłem marszcząc brwi, nawet nie musiałem kłamać bo byla to poniekąd prawda. bylem w zbyt dużym szoku żeby w ogóle się zainteresować czymś innym.

Złamane serce | SatoSugu | Jujutsu KaisenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz