[23] Dzień Ojca

83 5 0
                                    

Dobry nastrój Feliksa zaliczył paraboliczny lot z wyżyn niebiańskich w same czeluście piekła; a wystarczyło na to niecałe dziesięć minut.

W jednej chwili spacerował z Tolysem i Wilkiem, obładowany książkami swojego współlokatora oraz przysmakami dla nowego pupila, a ciężar ogromnej torby nie stanowił takiego problemu, kiedy Feliks splótł swoje ramię z ramieniem Litwina, nie bacząc na normy społeczne czy krzywe spojrzenia.

W następnej śmiech zamarł mu na ustach, gdy przekroczył próg kamienicy, a jego oczom ukazały się znajomy tył głowy o rzadkich blond włosach oraz niewielkie acz silne pięści, zaciśnięte złowieszczo przy bokach.

Bracia Niemcy popatrzyli na niego pytająco. Jakiś obcy człowiek uśmiechał się szeroko, jak na reklamie pasty do zębów, jednak coś w jego spojrzeniu zadrgało z niepewności. Bogusia spojrzała na niego z rezygnacją, jakby mówiła: "Próbowałam, Felicjo. Naprawdę." Feliksowi bardzo nie podobało się to spojrzenie. Wilk zawarczał ostrzegawczo. Tolys zrobił krok do przodu, jakby próbując osłonić go własnym ciałem.

Ciężka torba zsunęła mu się z ramienia na ziemię na co stojący do nich plecami mężczyzna odwrócił głowę.

Feliks próbował przełknąć gulę w gardle, jednak ta zdawała się być na to za wielka.

- Ojciec...

- Feliks - rzucił, zaciskając pożółkłe zęby. - Jesteś, ty ofermo.

Przez chwilę Feliks stał w miejscu, jak skamieniały. Po chwili wrócił mu głos, a coś w jego spojrzeniu błysnęło złowrogo.

- Gdzie indziej miałbym być? - rzucił.

- A kto was tam wie, ciepłoty - powiedział i splunął na kafelkową posadzkę.

- Hej, zaraz, zaraz! - zezłościł się Ludwig.

- Tu dzisiaj rano myte było! - dodała Bogusia.

Ludwig skinął głową.

- No właśnie.

- Przepraszam, nie chcę być małostkowy, ale mówi się "ciepły" albo "ciota", nie "ciepłota" - zauważył Tolys. - Dlaczego potrafię mówić po polsku lepiej niż pan?

Zenon Łukasiewicz nie odpowiedział. Zamiast tego włożył rękę do kieszeni swoich spranych, roboczych jeansów i wyjął z niej zmięte, potargane kartki, które następnie rzucił pod nogi swojemu synowi. Feliks stał, jak sparaliżowany. Odwagi starczyło mu tylko na to, by rzucić jedno pyskate zdanie i spojrzeć na kawałki papieru u swych stóp.

Zdjęcia z konkursu fotograficznego Elki. Te, na których Feliks z Tolysem pozowali, niczym greckie rzeźby w prześcieradłach i plastikowych wiankach. Na których przybierali najróżniejsze pozy, śmiejąc się i podpuszczając nawzajem, kto pokażę więcej ciała w imię szeroko pojętej sztuki. Te, na których naigrywali się z Gilberta, a następnie z samych siebie, bo cała ta sesja była tak absurdalna, że nie dało rady postąpić inaczej. Te, na których dobrze się bawili i dzięki którym Elka została doceniona na uniwersytecie.

- Skąd...? - zająknął się Feliks.

- Skąd to mam? Zgadnij! - warknął, plując przed siebie kropelkami śliny. - Byłem na twojej uczelni. A nie, zaraz - udał, że się zastanawia. - Nie twojej, bo jak się okazuje żaden Łukasiewicz nie widnieje na liście studentów. Kiedy miałeś zamiar nam o tym powiedzieć, co?

- Ja? A jakie to ma znaczenie co ja robię? Nigdy nie dałeś mi ani grosza na chociażby złamany ołówek. Sam na wszystko zarobiłem, więc to ja decyduję czy dalej będę studiował czy nie.

- Zarobiłeś - parsknął Zenon, a pod jego wąsem powoli rozciągał się kpiący uśmiech. - Wśród tych ćpunów, kanalii i ciot takich samych, jak ty! Nie będę nawet pytał coś ty tu ze sobą robił. Prawda jest taka, że wszystkich was powinno się przymknąć i nigdy nie wypuszczać.

Kamienica na Łąkowej | Axis Powers HetaliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz