Od następnego dnia Walter uczył się już chodzić bez kul. Nie przysparzało mu to większych trudności, ale po nocach nadal męczyły go skurcze, przez co chód miał chwiejny i ciągle odczuwał ból. Mimo to nie zamierzał rezygnować, ba, brał na siebie dodatkowe obowiązki.
Co rusz pomagał Lisie w gospodarstwie. Dzięki drugiej parze rąk kobiecie zdecydowanie ubyło pracy, dzięki czemu po paru dniach stała się bardziej uśmiechnięta i zrelaksowana, pozwalała sobie także na bardziej ozdobne stroje. Walter za każdym razem przysięgał sobie, że pomaga jej ostatni raz, aby się nie przywiązać i nie dopuścić do serca słabości, ale zawsze potem pojawiała się kolejna rzecz do zrobienia, z którą brał się szybciej, niż zdążyłby sobie przypomnieć o poprzednich przysięgach.
Patrick Wylde, chłopak z kościoła, przez dwa dni nie odzyskiwał przytomności. Jego życie cały czas wisiało na włosku, lecz kiedy trzeciego dnia otworzył oczy i poprosił o wodę, stało się oczywiste, że przeżyje. Ksiądz Peter przyszedł i rozpływał się w podziękowaniach, obiecywał, że łaska Boża nie ominie Lisy - ona jednak nie miała ochoty ani na pogawędki, ani na religijne uniesienia. Opisała tylko stan pacjenta i oznajmiła, że będzie on musiał zostać w jej domu przez co najmniej tydzień.
Czas płynął, a do codziennych obowiązków, jakie Walter brał na siebie, doszło także doglądanie Patricka. Wciąż nie rozumiał, jak Lisa mogła tolerować go pod swoim dachem, ale nie kwestionował jej decyzji. Wiedział, że płynęła ona z dobroci serca.
Anglik wiedział, że wielkimi krokami zbliża się chwila, gdy powróci do kotlinki. Miał co do tego mieszane uczucia. To tam było jego miejsce, jego życie, na które się przecież zdecydował. Tęsknił za Rogerem, Stevenem, Fredem i Benem, poza tym nadal przepełniała go paląca potrzeba zemsty na Velazquezie. Z drugiej strony nie był pewien, czy rzeczywiście chce tam wracać. W końcu żaden z kompanów ani razu go nawet nie odwiedził. Wiedział też, że jeśli odejdzie, Lisa na zawsze go skreśli.
Nie powinien się tym przejmować, a jednak ta myśl nie dawała mu spokoju. Chciałby sobie wyobrażać, jak pani Newton akceptuje jego styl życia, jak czeka na niego i wspiera jego zbójnickie eskapady, jak wita go w swoim domu czułym pocałunkiem i smacznym obiadem, ale wiedział, że to marzenie ściętej głowy, ba! tak naprawdę wcale tego nie chciał. Bo gdyby Lisa zachowała się tak, jak w jego wizjach, nie byłaby sobą. On zaś pragnął jej takiej, jaką była, w całości i bez żadnych zmian, na zawsze. Nie zadowoliłby się jedną nocą czy tą parodią uczucia, dla którego Lisa musiałaby zaprzedać duszę i wyzbyć się wszystkich ideałów, bo to mógł mieć z każdą sprzedajną kobietą w Henry's Home. Z panią Newton natomiast - wszystko albo nic.
Z każdym dniem upewniał się, że skończy się na "nic". Nie zamierzał się przecież ustatkować, co więcej - nie mógł. Skończyłby tak jak Martin, do tego prawdopodobnie coś złego spotkałoby także Lisę. A jednak z każdym dniem i każdą pracą gospodarską, jakiej się chwycił, ta myśl ciążyła mu coraz bardziej.
Trwało to, aż pewnego dnia późnym popołudniem pani Newton zapukała do jego drzwi, wystrojona w swój szykowny dirndl, z garniturem złożonym w kostkę na rękach.
***
- I jak ci idzie śledztwo? - zagadnął Brian.
- Nie pytaj - odburknął Isaac. Velazquez wprawdzie przyjął go niejako na swoją służbę, ale nie ufał mu z żadnymi ważnymi zadaniami. Jak dotąd nie udało mu się nawet podsłuchać niczego ciekawego o nowym zwierzchniku.
- Ech, wiedziałem, że to ja powinienem był tam pójść...
- Ja też tak mówiłem! I co? Stawiałeś się!
Isaac spodziewał się, że Brian coś mu odpysknie, lecz ten milczał. Sytuacja była doprawdy nieprzyjemna, nawet nie mieli energii na kłótnię. Widywali się zresztą znacznie rzadziej, bo Isaac musiał udawać, że całkowicie zerwał kontakty ze starymi druhami.
CZYTASZ
Historia Szalonego Waltera
AdventureWalter Cavendish zwany Szalonym pragnie od życia tylko dwóch rzeczy: prawdziwej miłości i niesamowitej przygody. To właśnie te dwa pragnienia od zawsze wpędzały go w najgorsze tarapaty, aż wreszcie zmusiły go do ucieczki z rodzinnej Wielkiej Brytani...