Rozdział XXVII. Śledztwo

26 3 8
                                    

Nastał złoty czas dla bandy Bykogłowego. Nowe ziemie okazały się całkiem rozległe i przebiegał przez nie jeden szlak handlowy, wprawdzie drobny, ale najbardziej ruchliwy w okolicy. Łączył Brimmfield z wielkim światem. Bykogłowy od razu ustalił "dyżury" pełnione na szlaku przez drużyny po trzy, cztery osoby. Walter niemal z rozrzewnieniem wspominał, jak sam dokonywał napadów rabunkowych z Martinem, Rogerem i Fredem, ale sam nie wziął udziału już w żadnym z nich.

Banda więcej nie pojechała w całości do Brimmfield, natomiast póki co ci, którzy nie mieli ustalonych obowiązków, mogli w każdej chwili jeździć tam na własny rachunek. Chwilowo nie siedział im na ogonie żaden upierdliwy szeryf, więc nie było ryzyka. Walter często jeździł do Brimmfield, a tam wszędzie było go pełno. Zawierał mnóstwo nowych znajomości, widywano go we wszystkich tawernach pijącego za pan brat z barmanami i kelnerkami, a także niemal we wszystkich burdelach. Ten u ów wspominał o tym Bykogłowemu, który na te wzmianki uśmiechał się, przypuszczając, że jego ulubieniec otrząsnął się wreszcie z zauroczenia piękną Lisą.

Sam Cavendish zachowywał się nieco dziwnie. Wiecznie zamyślony, nieobecny, a jednocześnie pełen jakiegoś wewnętrznego ożywienia, całymi dniami znikał gdzieś, nikomu nie mówiąc, dokąd się udaje, a wszystkie pytania zbywał wymijającymi odpowiedziami. Oczy błyszczały mu jak w gorączce, przez co Ben w końcu uparł się, aby go zbadać, jednak wyszło na to, że Walter jest w pełni zdrowy. Nieraz pytano go, czy coś się stało oraz co on właściwie robi, lecz on jedynie uśmiechał się zdawkowo i powracał do swoich myśli, pobudzony i nerwowy.

Tak we względnym spokoju minęły trzy tygodnie, podczas których nie wydarzyło się nic szczególnego poza dwoma udanymi napadami na podróżnych. Po tym czasie, gdy Walter znów wyprawił się do Brimmfield i zaszedł do jednego z najczęściej odwiedzanych przez siebie burdeli, opłacona wiele dni wcześniej kurtyzana poprosiła go na stronę. W miejscu oddalonym od ciekawskich oczu wygrzebała coś z kieszeni i podsunęła mu pięść pod nos. Po rozprostowaniu palców ukazała się leżąca na jej dłoni grudka złota.

***

- Świetnie się spisałaś, Jolene!

Kurwa uśmiechnęła się przeuroczo, a Walter z radości ujął jej twarz w dłonie i cmoknął w czoło.

- Ejże, za to się płaci...

- Ćśś, ja nie dla takich usług tu jestem. Powiedz mi, kto ci to dał, a zapłacę ci jak za całą noc z czterema popuszczającymi staruchami.

Zaangażował się w śledztwo całym sobą. Rozmówił się praktycznie ze wszystkimi właścicielami i pracownikami lokali usługowych każdego rodzaju. Każdego prosił o informację, jeśli ktoś zapłaci mu czystym złotem. Odwiedzał każdą z tych instytucji co najmniej raz na trzy dni, aby się dowiedzieć, czy ktoś taki się pojawił. Długo musiał czekać, lecz w końcu się udało - miał nadzieję, że słodka Jolene doprowadzi go prosto do mordercy Indian.

Dziwka roześmiała się szczebiotliwie, słysząc to porównanie.

- Zabawny jesteś. Lubię takich - powiedziała, zsuwając ramiączko swojej i tak już mocno wydekoltowanej sukni. - Mogę ci dać zniżkę, jeśli obiecasz mnie rozśmieszać w łóżku.

- Przypominam, że nie po to tu jestem...

- Dobrze, dobrze! Naprawdę mógłbyś się rozluźnić. Skoro już tu jesteś i w ogóle...?

- Chcesz te pieniądze czy nie?

Jolene zrobiła skwaszoną minę. Najwyraźniej nie przywykła do mężczyzn zdolnych oprzeć się jej flirtowi.

- Mówił, że nazywa się Ralph. Miał ospowatą cerę i chełpił się tym, że jego pracodawca wygrał zakłady w ostatnim wyścigu.

- Ralph... - Oczy Waltera rozbłysły. Tak nazywał się przyboczny Bella. - Bardzo dziękuję, Jolene. Niesamowicie mi pomogłaś.

Historia Szalonego WalteraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz