Rozdział XLIV. Zimowa noc

19 2 15
                                    

Walter szedł przez ogarnięte paniką Henry's Home jak duch, powłócząc nogami, i co chwilę próbował zatrzymać przebiegających obok niego ludzi, to krzykiem, to rękami - bezskutecznie. Zdzierał sobie gardło, lecz nikt go nie słuchał. Jego nawoływania tonęły w kakofonii dziecięcego płaczu, ujadania kundli, kobiecych histerii i krzyków mężczyzn, z których każdy uważał, że wie doskonale, co ma robić, i że wszyscy powinni go słuchać. Ulicami przelewały się strumienie biegnących dokądś ludzi. Anglik usiłował przedzierać się pod prąd, lecz raz po raz zostawał porywany w przeciwną stronę.

Wylądował w końcu pod domostwem pana Pecka, pod którym zgromadziło się kilkanaście zapłakanych kobiet. Była wśród nich Charlotte, wyniosła i znacznie spokojniejsza od reszty, i tuliła do siebie przerażonego Jaya. Wszystkie przekrzykiwały się wzajemnie, zadając staremu Henry'emu pytanie za pytaniem. Staruszek wyraźnie nie nadążał z odpowiadaniem.

- Halo! - ryknął. - Panie Peck, proszę ich doprowadzić do porządku. Ja was uratuję!

Kobiety zamilkły, słysząc te śmiałe słowa. Oblicze Waltera, do niedawna kojarzone ze strachem i zagrożeniem, teraz budziło nadzieję i zaufanie. Kto bowiem mógł ich ocalić, jak nie pobliźniony człowiek o oczach mordercy i przetrąconym w jakiejś starej walce nosie, teraz cały obryzgany krwią źrebaka pana Charlesa?

- Panie i panowie! - krzyknął Peck. - Do mnie! Do mnie wszyscy i słuchamy pana Cavendisha!

Minęło parę dłuższych chwil, zanim udało się choćby wstępnie opanować rozgardiasz. Większość mieszkańców zgromadziła się opodal gospodarstwa pioniera wsi i wbiła wzrok w stojącego obok Waltera.

- Czy ktoś z was chce umrzeć?! - krzyknął Anglik zdartym głosem, usiłując poprzez głośność wypowiedzi ukryć jego drżenie. Rozległy się nieśmiałe zaprzeczenia i parę osób pokręciło głowami. - Więc ogarnijcie się i przestańcie latać w tę i we w tę! Możecie mnie nie lubić. Możecie mną gardzić, obgadywać mnie za plecami, wytykać palcami. Możecie chronić przede mną dzieci i uważać mnie za najgorsze zło, ale w tej chwili jestem waszą jedyną szansą! Więc jeśli nie chcecie, żeby dzisiejszy dzień był waszym ostatnim, posłuchajcie mnie!

Teraz już słuchali go wszyscy, i to w idealnej ciszy. Walter powiódł wzrokiem po ich twarzach. Wyrażały najróżniejsze emocje - od wstrętu, poprzez przerażenie i zagubienie, aż po nadzieję.

- Musicie sobie coś uświadomić - kontynuował. - Mogę poprowadzić was do zwycięstwa, ale nie wygram za was tej bitwy! Zrozumiano? Potrzebuję was! Jestem jeden, ich są dziesiątki, mają broń i wyszkolenie po swojej stronie. Ale wiecie, co wy macie? Kilkadziesiąt par rąk do pracy, teren świetny pod obronę i całą moją wiedzę do dyspozycji! Wygracie to!

Na wielu obliczach odbiły się mieszane uczucia. Walter przeklął w myślach. Nie nadawał się do pompatycznych przemówień. Nie miał charyzmy ani smykałki do dowodzenia, ale musiał jakoś przekonać tych ludzi, żeby go słuchali.

Niespodziewanie w sukurs przyszedł mu pan Peck:

- Moi najukochańsi sąsiedzi! Przetrwaliśmy wiele kryzysów, zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Ten, który nadchodzi, jest niczym wobec suszy sprzed siedmiu lat albo plagi sprzed pięciu. Żaden z nas przed założeniem tej wioski nie miał doświadczenia w farmerstwie... A jednak poradziliśmy sobie, mimo że nie mieliśmy nikogo, kto by nam powiedział, co robić. Tym razem jest inaczej. Nadchodzi kryzys, o którym tym razem dowiedzieliśmy się z wyprzedzeniem, i mamy po naszej stronie człowieka, który doskonale wie, jak sobie z nim poradzić! Nie traćcie nadziei, przyjaciele!

Cavendish odetchnął z ulgą, widząc, jak w większości wbitych w niego spojrzeń pojawia się spokój.

- Zachowanie zimnej krwi jest najważniejsze - przemówił, teraz już pewniej. - Jeśli spanikujecie, każdy plan będzie skazany na porażkę. Dlatego musicie wziąć się w garść, jasne? Ich jest mniej! I nie spodziewają się, że będziecie przygotowani!

Historia Szalonego WalteraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz