Rozdział XXXVIII. Porażka

18 2 20
                                    

Od następnego dnia Walter zaczął szukać drugiego ulubionego sonetu Lisy. Obojętnie jak by nie próbował otworzyć tomiku, zawsze wychodziła mu ta sama strona, z sonetem sto dwudziestym dziewiątym. Poddał się w końcu w próbach znalezienia go na chybił-trafił; musiał przejrzeć wszystkie sonety po kolei. To wymagało przeczytania stu pięćdziesięciu sześciu wierszy. On zaś, zawalony pracą, dziennie mógł sobie pozwolić na zaledwie kilka, może dziesięć.

Brat Inigo, oczywiście, natychmiast zauważył u niego poprawę nastroju.

- Widzę, że się lepiej czujesz - zagaił.

- Ano lepiej. Na szczęście ksiądz Peter wraca do zdrowia, a Lisa chętnie ze mną rozmawia. Dała mi zagadkę.

- Jaką zagadkę?

- Znalazłem w jej biblioteczce sonety Szekspira. Odgadłem jej ulubiony, ale powiedziała, że ma dwa, i teraz muszę znaleźć ten drugi.

- Niestety nie mam pojęcia, o czym mówisz. Co to za wiersze?

- Szekspira nie znasz? Ech, Meksykanie... - Walter pokręcił głową z dezaprobatą. - To bardzo słynny autor. Poeta i dramaturg. Jego sonety są o miłości, niektóre o szczęśliwej, inne o tragicznej. Niektóre pisał z perspektywy kobiety*, co też jest ciekawe.

- Więc przerzucacie się nawzajem wierszami o miłości - skwitował Jezuita. - Chyba możesz sobie gratulować.

- Jestem cholernie szczęśliwy!

- I myślisz, że to dlatego, że flirtujesz z Lisą?

Anglik spojrzał na niego z lekkim zdumieniem.

- No, a z jakiego innego powodu mogłoby to być?

- Porzuciłeś życie pasożyta żerującego na świecie, do którego należysz. Przestałeś być toczeniem we własnym ciele. Do tego odkupujesz swoje winy i zainteresowałeś się losem innych ludzi. Myślisz, że to bez znaczenia? - Inigo uśmiechnął się enigmatycznie. - Może ci się wydawać, że to miłość wprawia cię w taki dobry nastrój, ale ona jest tylko jednym z powodów.

- Co się podziało z tym, że miałeś mnie nie ewangelizować?

- Czy ja cię ewangelizuję? Walterze... Ja ci tylko mówię, że twój umysł uspokoił się, gdy wróciłeś na właściwe tory i zacząłeś żyć zgodnie z ludzką naturą. Ewangelizować cię nie ma sensu, sam musisz odnaleźć Boga w swoim życiu. Kiedy to się stanie, mam nadzieję, że przyjdziesz do mnie albo do księdza Petera, żebyśmy ci pomogli zrozumieć wiarę, ale nie wcześniej.

- Gdyby wszystkie klechy miały takie podejście, mniej by na tym świecie było niewierzących.

Brat Inigo przytaknął, po czym wrócili do pracy. Dach był już prawie gotowy. Lada chwila mieli przejść na wykończeniówkę - tynkowanie i malowanie ścian, kładzenie podłogi, sufitu i meblowanie pomieszczeń.

Walter stał na szczycie rusztowania i przyjmował od zakonnika dachówki, które następnie kładł w równych rzędach na ciasno zbitych deskach stanowiących podstawę dachu. W pewnej chwili wychylił się za mocno i stracił równowagę. Odruchowo oparł się ręką o niedokończoną cześć dachu. Deski trzasnęły, łamiąc się pod nagłym ciężarem, i runęły w dół.

Były bandyta krzyknął i zamachał rękami. Z dołu usłyszał wołanie Inigo, który rzucił dachówki i wbiegł do zakrystii, aby go w razie wypadku złapać. Na szczęście udało mu się odzyskać równowagę i legł, wyczerpany strachem, na deskach rusztowania. Chwilę później Jezuita wspiął się jego śladem.

- Cholera, Walt, nie strasz mnie tak - odezwał się zmartwionym głosem.

- To byłby dobry koniec, nie? - Walter zażartował wisielczo. - Po latach rozboju zginąć, odbudowując kościół.

Historia Szalonego WalteraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz