Po wietrznej nocy wstał pochmurny poranek. Wielgachne kłęby szarych obłoków wisiały na wschodzie jak masywy krągłych wzgórz, a błękitne rozpadliny pomiędzy nimi porastał mech białych baranków. Niektóre z nich zdawały się sięgać aż do jądra ziemi, zalane magmą jutrzennej poświaty. Mroczny pas odleglejszych chmur dusił horyzont jak bazaltowa skorupa, prześwity blasku ryły jej powierzchnię jak zygzakujące strumienie lawy.
Walter opuścił dom, zanim Lisa się obudziła. Lekka mgła przywitała go chłodnym pocałunkiem. Ziewając, wyprowadził Mersey ze stajni i nalał jej wody ze studni. Gdy koń chłeptał, Anglik rozejrzał się po okolicy. Pora deszczowa wprawdzie już się skończyła, ale zbierało się na niepogodę - ostatnie resztki ulewnego okresu.
Chwilę później Walter dosiadł klaczy i pogalopował w stronę misji. Dotarł na miejsce w porze śniadania i ustawił się w długiej kolejce mnichów do stołówki. Ten i ów pozdrawiał go skinieniem głowy czy oszczędnymi słowami powitania. Nikt już nie rzucał mu zgorszonych spojrzeń i nie spluwał przez ramię na jego widok - być może dlatego, że podrzegający przeciw niemu braci Carlos leżał ze złamaną nogą w swojej celi - ale też nikt nie wybiegł mu na spotkanie z entuzjazmem. Od śmierci Inigo w klasztorze było niezwykle cicho.
Do zakrystii, którą nadal trzeba było skończyć, przypisano innego, zwykłego robotnika. Miał on na imię Lucas, nosił ogromną szczeciniastą brodę, w której niepodzielnie rządziły pchły, i w przeciwieństwie do Inigo nie lubił wypowiadać więcej słów, niż to było absolutnie konieczne. Nieraz całymi godzinami szpachlowali i malowali ściany w zupełnym milczeniu. Ciszę przerywało tylko klaskanie dłoni o twarz Lusaca, który pacnięciami zabijał pchły ze swojej brody.
Tego dnia robotnik spóźnił się dziesięć minut i Walter zaczął bez niego. Teraz zajmowali się już malowaniem sufitu. Kiedy Lucas w końcu przyjechał, wymamrotał jakieś przeprosiny i szybko dołączył do pracy.
Anglik machał pędzlem bez większej ochoty. Choć praca wciąż dawała mu pewnego rodzaju satysfakcję, stracił dawny entuzjazm. Brakowało mu wesołego towarzysza, wciąż opowiadającego o swoich córkach. Chciał się buntować, wrzeszczeć w pustkę i wyklinać świat, lecz w głębi duszy wiedział, że zasłużył na to, aby go stracić - posmakował w ten sposób tragedii, jaką przez ostatnie lata zadał tak wielu ludziom. Zasłużył, by patrzeć, jak całkowicie niewinny człowiek ginie bez powodu, i nie móc z tym zrobić absolutnie nic.
Po pierwszej przerwie na posiłek, zanim budowniczy rozeszli się po rusztowaniach, ojciec Jose zwołał zebranie. Wezwani zgromadzili się w ogrodach, dookoła altany, w której czekał przeor.
- Witajcie - odezwał się. - Być może robię to zbyt szybko, a może zbyt późno... Ale trzeba poruszyć kwestię wypadku, w którym straciliśmy naszego kochanego brata Inigo. Nigdy by się to nie zdarzyło, gdyby nie błędy popełnione przy konstrukcji rusztowania. Świętej pamięci brat Inigo zauważył je już dawno i przychodził do mnie kilka razy z propozycjami zmiany projektu. Nie posłuchałem go, i teraz go straciliśmy. Aby nie dopuścić do takich wypadków w przyszłości, wszyscy dziś porzucicie swoje obecne zadania i zbudujecie nowe rusztowania, według projektu brata Inigo.
Zgromadzeni kowali głowami i wymieniali się cichymi uwagami. Wszyscy zgodzili się ze słowami przeora - takie wypadki były niedopuszczalne i należało im jak najszybciej zaradzić, nawet jeśli to oznaczało opóźnienie w odbudowie kościoła. Nikt nie narzekał na zmianę zadań.
Waltera i Lucasa przydzielono do obróbki drewna na deski. Anglik nigdy jeszcze nie miał z tym do czynienia, toteż brodaty robotnik musiał go uczyć. Był znacznie mniej wylewnym i cierpliwym nauczycielem od Inigo, lecz i tak do kolejnej przerwy na posiłek Walterowi udało się opanować podstawy. Dostawali całe pnie z wyrębu, które następnie musieli porżnąć piłami na mniejsze części, potem okorować każdy kawałek osobno, pociąć na deski i heblować je, aż się zrobiły gładkie. Trzeba było przy tym przestrzegać układu słojów, a jedno omsknięcie ręki potrafiło zepsuć cały blok drewna. Lucas pokazał Walterowi poszarpane białe blizny na udach i przedramionach, aby przestrzec go, do czego może prowadzić nieuwaga przy używaniu piły.
CZYTASZ
Historia Szalonego Waltera
AdventureWalter Cavendish zwany Szalonym pragnie od życia tylko dwóch rzeczy: prawdziwej miłości i niesamowitej przygody. To właśnie te dwa pragnienia od zawsze wpędzały go w najgorsze tarapaty, aż wreszcie zmusiły go do ucieczki z rodzinnej Wielkiej Brytani...