Rozdział XLIII. Demony przeszłości

11 2 20
                                    

Drzwi otworzyły się z hukiem i do sieni wpadł zziajany chłop w rozpiętym skórzanym palcie i przekrzywionym kaszkiecie.

- Pani Liso, pani Liso! - krzyknął - Kobyłka rodzi!

Pani Newton wysunęła się z kuchni, ubrana w fartuszek i poplamiona mąką. Na jej widok gość jakby przypomniał sobie o manierach i zdjął kaszkiet z głowy.

- Proszę się uspokoić, panie Charles - poleciła tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Co się dzieje?

- No... Wchodzę ci ja do stajni, a tu moja kobyłka, moja Cotton, co w ciąży od zeszłego roku, leży i kwiczy. W okół niej kałuża! Proszę, pomóżcie, ja jeszcze nigdy źrebaka nie odbierałem...

Kobieta uśmiechnęła się uspokajająco.

- Wszystko będzie dobrze - zapewniła. - Zaraz do pana pójdziemy i zobaczymy tę kobyłkę. - Podeszła do schodów i zawołała, zadzierając głowę w górę: - Walter! Chodź tu!

Walter, który obserwował to z podestu na półpiętrze, oparty o barierkę, swobodnie zbiegł po stopniach na parter. Natychmiast znalazł się pod ostrzałem karcącego i pełnego wzgardy spojrzenia pana Charlesa. Nie był tym, rzecz jasna, zdziwiony - już wszyscy w wiosce uważali jego pomieszkiwanie u Lisy bez ślubu za niemoralne - ale jakaś cześć jego miała nadzieję, że chociaż teraz gość okaże trochę sympatii komuś, kto miał ratować jego konia.

- A ten tu czego? - warknął Charles.

- Potrzebuję go do porodu - wyjaśniła Lisa. - Możliwe, że trzeba będzie klaczy pomóc, a do tego trzeba męskiej siły...

- Przecież ja mogę pani pomóc!

- Z całym szacunkiem, panie Charles, ale jest pan już przerażony. Prędzej czy później pan spanikuje. A Walter już się sprawdził w o wiele bardziej krwawej operacji.

Anglik przełknął ślinę, wspominając tamten koszmarny dzień, kiedy Lisa ratowała jednego z kościelnych. Uznała, że on nie spanikuje?! Przecież wtedy omal nie puścił pawia!

- Może jednak jest tu ktoś lepszy? - zasugerował.

- Nie, Walter. Potrzebuję do współpracy kogoś, kogo dobrze znam i darzę zaufaniem. - Rzuciła mu pokrzepiający uśmiech. - Dasz radę?

- A mam wybór?

- Nie.

Walter wzniósł oczy do nieba.

- W takim razie dam radę. Ale kiedyś ci się odwdzięczę tak, że mnie popamiętasz - zagroził żartobliwie.

Prowadzeni przez skrępowanego ich rozmową Charlesa, wyszli na zewnątrz. Do Arizony zawitała już zima, słońce świeciło słabiej, hulał zimny wiatr, a szczyty co wyższych skał pokrywały czapy śniegu. Ulicą nieodmiennie toczyły się tumany czerwonawego kurzu. Charles powiódł ich do jednego z domów w centrum wioski.

- Dowolnego sąsiada mógł pan poprosić - burknęła Lisa. - Wszyscy tu się znają na koniach.

- No tak, ale ja chciałem panią. Moja Cotton taka trochę już stara, niech ją medyk z prawdziwego zdarzenia obejrzy...

- Ja leczę ludzi, panie Charles.

- A to koń niepodobny? Też ciążę ma i cycka mleko...

Machnęła ręką. Wraz z Walterem weszła do stajni, gdzie na zasłanej sianem podłodze leżała stareńka klacz z wydętym ciążowym brzuchem.

- W takim wieku konie już nie powinny się rozmnażać - warknęła Lisa surowo.

- Kiedy ogier starego Philipa jest taki narwany i nie patrzy...

Historia Szalonego WalteraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz