Rozdział XVIII. Z powrotem wśród bandytów

13 2 4
                                    

W Kiiya Tū niewiele się zmieniło, odkąd Walter został przeniesiony do Henry's Home. Wkroczył do kotlinki z załzawionymi oczami, ponieważ zdążył już się odzwyczaić od trującego smrodu w jaskini, przez którą biegło przejście. Wewnątrz powitał go zapach świeżych ziół i czystej wody, a także odgłosy codziennego życia - piłowanie drewna, plusk prania, parskanie koni, rozmowy.

Kiedy jednak odpędził łzy mruganiem, zauważył pewne subtelne, lecz trudne do przeoczenia zmiany. Zmierzch kładł się już cieniem na dnie kotlinki, a po zblakłym niebie pełzały wstęgi złota i amarantu. Zniknęła atmosfera beztroski, zamiast tego w powietrzu dało się wyczuć napięcie, które urosło stokrotnie, gdy bandyci poznali, kto właśnie wyszedł z jaskini. Ktoś zawołał jego nazwisko. Po chwili wszystkie spojrzenia były na niego zwrócone.

Trzymając Mersey za uzdę, Walter szedł powoli przez obozowisko. Starał się ignorować wpatrzone w niego twarze ludzi, których tak długo uważał za kamratów, ponieważ nagle zaczęły mu się wydawać złowrogie.

Okrutne. Bezduszne. Tępe.

Z zaciśniętymi zębami dotarł do końskiej zagrody i rozprzęgł Mersey. Klacz podziękowała mu cichym parsknięciem i oddaliła się w stronę owocującego krzewu meskitowego, po czym zaczęła skubać jego owoce i liście. Cavendish odprowadził ją zamyślonym wzrokiem.

- No chodź, Walt - zachęcił go Roger ciepło. - Dowódca już czeka.

Walter powoli pokiwał głową, a następnie podążył za przyjacielem do namiotu Bykogłowego. Szeroka prostokątna bryła z białego płótna malowała się dziwnie blado i ponuro na tle czerwonych skał porośniętych lśniącym ciemnozielonym bluszczem.

Roger odsunął płachtę wejściową i przepuścił kompana. Wewnątrz panował półmrok i kojący chłód. Wokół biurka dowódcy, oprócz niego samego, stali Ben, Brian, Velazquez i Harry Baker. Ten ostatni miał związane ręce w nadgarstkach, a w jego oczach czaił się zwierzęcy strach.

- Walter! - zawołał Steven, po czym podszedł do niego z rozłożonymi ramionami. - Tyle cię tu nie było! Jak dobrze cię wreszcie zobaczyć!

- Ciebie też, szefie. - Walter uścisnął go szczerze i uśmiechnął się. Wjeżdżając do Kiiya Tū, czuł się obco, lecz teraz zrozumiał wreszcie, że wrócił do domu. Jego miejsce było u boku Bykogłowego, tylko z nim były lord Cavendish miał szansę osiągnąć spełnienie.

Następny w kolejce do przywitania był Ben. Siwobrody medyk z rozmachem uścisnął Walterowi dłoń i spojrzał mu w oczy. Był w tym spojrzeniu jakiś ślad ostrzeżenia, ale jak na razie rudowłosy bandyta nie wiedział, czego mogłoby ono dotyczyć. Później uścisnął mu rękę Brian, zaś z Velazquezem jedynie zmierzyli się spojrzeniami. Obaj mieli na twarzach uśmieszki pełne wyższości i przekonania o swojej wygranej.

- Podobno znaleźliście podpalacza. - Walter od razu przeszedł do rzeczy.

- Zgadza się - odparł Bykogłowy. - Andre, bądź tak miły i opowiedz Walterowi, co tak naprawdę zaszło w stajni.

- Oczywiście - zgodził się Meksykanin niemal wesoło. - Obecny tu oto Harry Baker zapomniał, jak działa nasza wspólnota, i z powodu swojej osobistej niechęci do Waltera naraził wszystkie nasze konie, podpalając stajnię.

Anglik parsknął śmiechem.

- I mam uwierzyć, że zrobił to z własnej inicjatywy? I nikt go do tego nie namówił? - zadrwił.

- To, w co wierzysz, to twój problem. - Velazquez wzruszył ramionami.

Walter spojrzał na Bykogłowego.

- Steven... - zaczął, ale niespodziewanie przerwał mu Ben:

- To jest prawda, Walterze. Mamy dowody na to, że Harry działał z własnej inicjatywy.

Historia Szalonego WalteraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz