Rozdział 14 | Polly

36 5 24
                                    

tw: SA

☾ - Colin Finn Schöler

Nie dałem rady nie płakać, jak obiecałem.

Wszystkiego było za dużo.

Nie miałem już taty, ani Julu. Został mi tylko Hudson, starszy brat, który najwyraźniej wciąż mnie nienawidził.

Jak mogłem do tego dopuścić? Gdybym tylko nie wziął szklanki od Evy, nic by się nie stało. Julek by mnie nie zostawił, ja nie trafiłbym do szpitala, a tata odszedłby w spokoju. Nie musiałbym się nigdzie wyprowadzać.

Tata mnie na to przygotowywał, a mimo to czułem niesprawiedliwość. Tacy dobrzy ludzie, jak on, nie powinni umierać tak młodo. Miał ledwo czterdzieści dwa lata, no kurwa. To jakiś pierdolony obłęd. Najwyraźniej nie opłacało się być "dobrym", skoro to najgorsze szmaty żyły pełnią życia. A my nic nie mieliśmy.

Siedząc na dachu chciałem wziąć cegłę i na oślep wyrzucić ją w dal, w nadziei, że trafi osobę, która nam to zrobiła.

Gdybyśmy mieli pieniądze, starczyłoby na leczenie dla mnie i dla taty.

Do Julka wydzwaniałem chyba sto razy dziennie. Pierwsze dwa dni nie odbierał, potem zablokował mój numer. Jedyne, co mi zostało, to oglądanie filmów, jakie razem nagrywaliśmy. W kółko. Patrzyłem w jego duże, niebieskie oczy na każdym jednym nagraniu i przepraszałem go za wszystko. Nawet jeśli fizycznie go ze mną nie było.

Powtarzałem słowo "przepraszam" długie, ale to długie godziny. W jego ojczystym języku, którego tak sumiennie uczyłem się przez pół roku, by kiedyś jechać i studiować z nim w jego rodzinnym mieście.

Pewnie to warte śmiechu, ale słysząc samą nazwę "Wrocław" chciało mi się ryczeć.

Robiło się ciemno i zimno. Nawet zimniej, niż w zimę w Niemczech. Włosy na całym ciele zaczynały się jeżyć. Zamknąłem oczy, mając wrażenie, że łzy zaraz zamarzną mi na policzkach.

Ale zanim to się stało, usłyszałem dziewczęcy głos tuż za sobą. Delikatny, melodyjny głos.

- Ej. Ty jesteś tu nowy? Jak tak, to ci zdradzę, że mamy zasady. Nie skaczemy z budynków, dobra, panie samobójco? Jeżeli chce pan skakać, to nie z tego dachu.

Zdziwiony odwróciłem się w stronę intruza.

Wyglądała na młodszą ode mnie. Miała falowane, długie włosy, pofarbowane na ciemny odcień fioletu. Była blada, trochę większej wagi, ale nie otyła. Z twarzy sprawiała urodą wrażenie jednego z aniołków, których rzeźby zawsze stały w kościołach.

Byłem kompletnie rozjebany na psychice. Ale to nie znaczyło, że nie uśmiechnąłbym się do kogoś, kto właśnie pomylił mnie z samobójcą z tak poważną miną na tak przyjaznej twarzy.

- Jeszcze nie skaczę - odparłem. - Najpierw muszę się dowiedzieć, czy mnie przyjęli na uczelnię.

- Czyli jak cię nie przyjmą, to skoczysz?

Bezmyślnie spojrzałem w dół. Nie było wysoko, a niżej był zwykły beton. Co najwyżej bym sobie coś połamał.

Wzruszyłem ramionami.

- Nie wiem. Ale jak tak, to nie tu. Boję się, co mi zrobisz, jak skoczę.

- Jeżeli się zabijesz, to nie będę mogła nic zrobić - stwierdziła fakt, powoli podchodząc coraz bliżej. - Dlatego jak już chcesz łamać nasze zasady i skakać, to masz przeżyć.

In Memoria Mea || bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz